Wysłany: 30 Mar 05 23:59 • Temat postu: Krótki Fic
Miałem do napisania krótkie opowiadanie z Polskiego
prócz tego że je dam poloniście to zamieszczam je tutaj, bo w głównym Ficu nic nie dałem oddawna
Zaczynamy
To był spokojny późnowiosenny dzień. Miasto powoli budziło się do życia, kupcy zaczęli powoli otwierać swoje sklepy oraz rozładowywać dostawy z wozów tłoczących się na ulicach. Pod murami za to ożywienie było o wiele większe – 4 wojowników szykowało się do starcia w otoczeniu watahy żadnych widowiska gapiów z trzech pobliskich karczm. Był to pojedynek rycerzy oraz ich giermków – każdy ze swoim herbem, oraz damą, której honoru bronił...
- Odszczekaj to i błagaj o przebaczenie psie! – ryknął wojownik odziany w pełną zbroję płytową z wielką tarczą z białym lwem na niebieskim tle
- Głupiś – to ty zginiesz za istotę niegodną walki – poddaj się póki możesz szmatławcu! – Odrzekł mu drugi – wyższy w ciężkiej zbroi, oraz tarczy z pikującym w dół orłem trzymającym miecz w szponach
- Nigdy – więc do śmierci głupcze!
- Do śmierci -
Giermkowie z wielkimi dwuręcznymi mieczami przygotowali się do starcia, kiwnęli do siebie na znak gotowości i ruszyli. Mimo ciężkich zbroi rycerze poruszali się zadziwiająco szybko – parowali cios, przyjmowali na tarczę, kontrowali – u giermków sprawa wyglądała zupełnie inaczej. Tysiące iskier tryskało, gdy starły się 2 potężne miecze z ich właścicielami – ich nieliczne i wolne ciosy byłyby w stanie powalić byka, lecz tutaj starło się dwóch równych. Lecz któryś z nich musiał pierwszy ustąpił – po kilkunastu ciosach ustąpił... miecz parobka, rycerza z lwem w tle – ponad 30 centymetrowy odłamek miecza oderwał się od trzonu i pomknął w widownię pozbawiając jednego pijaczka głowy i życia, oraz ochlapując watahę ludzi wokół litrami krwi. Przeciwnik wykorzystał to bezlitośnie – przeciął wrogowi pancerz na karku i naciął aortę, następnie zadał drugi cios, który oddzielił korpus od tułowia. Przeciwnik leżał martwy. Nieopodal walka trwała nadal. Po rycerzach zaczęły spływać pojedyncze krople potu. Pojedynek w końcu musiał się skończyć, lecz niepewność obu walczących rosła. Kilkanaście metrów od nich śmierć podrzucała monetę. W końcu jej się znudziło i upuściła monetę na trawę. Wypadła reszka. Pierwszy z rycerzy nie zdążył zblokować podwójnego uderzenia – przyłbica wraz z górną połową czaszki spadła na trawę, ochlapując ją krwią. Zwycięzca zdjął przyłbice i pochylił się nad wrogiem – zaśmiał się nad jego ciałem, i zaczął rozbrajać martwego przeciwnika. Zdjął z niego zbroję, przywłaszczył sakiewkę, wziął jego konia i ruszył do miasta. Łup był bogaty – zarobił na tej walce ponad dziesięć tysięcy sztuk złota.
- Trzeba to oblać – rzekł do giermka – chodź do naszej karczmy, pijmy do nocy, a w sen zapadnijmy wraz z uroczymi elfkami...Tamten głupiec myślał że bronię jakiejś kobiety... Nie zauważył, że szukam zaczepki – i zaczął się śmiać pod nosem z jego głupoty...
Poszli do karczmy. Zamówili dwudziesto litrową beczkę smoczozębnego gorzkiego piwa i oddali się 2 najbardziej ukochanym przez mężczyzn czynnościami – Wtłaczaniem do swej krwi coraz większych porcji alkoholu, oraz rozrywkach z kobietami. Następnego rana Elethriona obudził kac gigant – leżał u boku jakiejś lekkodusznej półelfki która szukała wrażeń na noc w karczmie. Poza tym pamiętał tylko strzępki wczorajszego dni – opróżniane litrowe kufle... Giermka – Artatnisa próbującego wypić resztki piwa będące na dnie, wskutek czego się tam zaklinował... Toczącą się głowę jakiegoś pijaczka, który próbował podwędzić pół kufla piwa... No i w końcu dokładka – pięć litrów ciężkiej krasnoludzkiej Wódki o nazwie „Szalony topór”. Po wypiciu duszkiem pierwszego kufla, elf nie pamiętał już nic...
Wczorajsze alkohole znów zaczęły dawać o sobie znać skacząc po jego głowie i powodując jeszcze większy jej ból. Przyłożył głową o ścianę żeby się uspokoiły – ale topór nie chciał się uspokoić – nawet się rozszalał z podwójną siłą. Rycerz zszedł, więc na dół i zamówił „Kragg orków” – na dźwięk tego alkohol poruszyli się wszyscy pozostali przy życiu uczestnicy wczorajszej balangi. Wziął kufel i starając się nie wąchać go wypił go duszkiem – wóz albo przewóz – albo on, albo kac. Kac zwyciężył. Poranek nie był zbyt miły. Elf leżał w stajni wśród końskiego łajna – Był za to jeden plus – ork pokonał krasnoluda i teraz jego jego głowa się uspokoiła... Wrócił do pokoju, gdzie półelfki już nie było, wraz z małą sakiewką, która leżała na stoliku. Obmył się, ubrał i poszedł szukać giermka – ten akurat pokój dalej salwami pozbywał się wczorajszych alkoholi – gdy skończył wyglądał jak sama śmierć, która zresztą obecnie toczyła pojedynek na spirytus z pijaczkiem o jego życie. Zeszli na dół, zapłacili za pobyt, dosiedli koni i ruszyli do bram miasta.
- Za długo się tutaj zasiedzieliśmy giermku – musimy znów poszukać jakiś przygód, bo sensem rycerza nie jest siedzenie w karczmie, choć to całkiem fajna rzecz- poza porankami rzecz jasna –
- Gdzie się chcesz teraz udać panie? –
- Chyba się udamy na zachód – tam podobno ostatnio można zobaczyć coraz więcej orków – tam może zdobędziemy jakieś łupy i sławę
- Dobry pomysł panie, ale czy wiesz coś poza tym, że tam są orki? Nie mam ochoty stanąć samemu przeciw całej ich hordzie
- Nie samemu – we dwóch ruszymy im na spotkanie – po czym uśmiechnął się lekko
Podróż była długa, lecz przyjemna. Obaj wojownicy odpoczęli trochę, wyczyścili swoje zbroje, oraz oręż. Po około tygodniu drogi dotarli do pierwszej osady w zachodnich krainach zwanych potocznie Kerstonem. Osada była dosłownie zrównana z ziemią. Po resztkach palisady walały się pocięte ciała obrońców, kobiety i dzieci leżały porozcinane na małych uliczkach między domkami. Minęli ten smutny krajobraz i ruszyli przed siebie. Pochód orczej hordy można było łatwo zauważyć – litry krwi rozlanej po drodze, krajobraz zniszczony ich przemarszem. Mijali w ponurym nastroju kolejne zniszczone osady. W resztkach jednej z nich znaleźli fragment mapy – wychodziło na to, że horda zmierza do Leynuth – Elfiego miasta położonego w dolinie Karthen. W końcu ją zobaczyli – tysiące czarno-zielonych ciał toczyło się przez dolinę zmierzając ku bramom miasta- zachowywali się jakby chcieli je zdobyć jednym szturmem. Z murów posypał się grad strzał – zielone cielska orków padały jedne za drugim przebijane smukłymi elfimi strzałami. Lecz to ich nawet nie spowolniło. W tym momencie poczuł przeszywający ból w plecach i stracił przytomność... Obudził się czując straszny ból w plecach
= No tak – pomyślał. Przypatrywaliśmy się bitwie i zapomnieliśmy o ich tylniej straży. Zupełnie jak banda kretynów =
Otworzył oczy i delikatnie obrócił głowę – jego giermek leżał na ziemi z uciętą głową, obok leżały dwa konie – oba były martwe... W wojowniku zawrzał gniew. Już nie chciał przeżyć, ani zdobyć sławy. Chciał zabijać, ciąć, czuć krew orków na swej twarzy. Wstał i chwyciwszy wbity w konia topór rzucił się na wrogów z dzikim rykiem – Pierwszy został przepołowiony na wysokości serca zanim się zdążył zorientować. Drugi próbował się jakoś zasłonić drzewem, ale pod wpływem szaleństwa wojownik wbił topór w drzewo tak mocno, że przebił aortę wroga – ten krwawią obficie obsunął się na ziemię. Elethrion podszedł do swego giermka, z łzami w oczach pasował go na rycerza, aby tam gdzie właśnie wyruszył mógł stawić się z honorem, po czym założył swój miecz i tarcze na plecy, wziął miecz dwuręczny swego przyjaciela i ruszył samotnie na hordę orków nacierającą na bramę miasta. Tam doszło do starcia- bramy zostały celowo otworzone i wysypała się z nich kawaleria i odrzuciła hordę od bramy. Wybiegły jednostki piechoty i utworzyły ochronny półksiężyc wokół bramy odpierając ataki wroga. Z tyłu zaś dobiegł rycerz. Wpadł ze swoim mieczem w grupę orków siejąc śmierć i strach w serca wroga. Duża część Wschodniego skrzydła ataku odwróciła się w obawie przed zajściem z dwóch stron, lecz żadnej armii nie mogła wypatrzyć. Wykorzystała to szybka kawaleria tworząc dywan trupów z orków, którzy nie wiedzieli z kim mają walczyć.
Tymczasem Elethrion z rozpędu zrobił szaszłyk z 4 oblegających nabijając ich w na miecz, po czym porzucił go by dzięki długiemu mieczowi i tarczy walczyć na małym terytorium. W oczach walczących wrogów widział strach – strach przed nieoczekiwanym, przed śmiercią w hańbie, bez zabicia dziesiątek wrogów. Po chwili te oczy były matowe i leżały na ziemi wraz z resztą głowy, która toczyła się teraz między walczącymi. Wbił miecz w orka aż po rękojeść, gdy nagle wpadła na niego rozpędzona kawaleria. Elf został przebity włócznią i stracił przytomność stratowany przez konie...
- I co z nim?
- Będzie żył
- Mam nadzieję – znaleźliśmy go z włócznią w boku w samym środku wschodniego skrzydła hordy. Ciekawe jak się tam dostał
- Wyglądało na to, że ich zaatakował od tyłu
- Samotnie?
- Na to wygląda – niedaleko drogi znaleziono dwa konie i trupa- to pewnie był jego koń i towarzysz – może ich mścił
- Trudno – jak się obudzi to musimy go o wszystko wypytać
A potem znów była ciemność...
Obudził się pierwszej nocy po bitwie. Leżał pod murami w szpitalu polowym. Bok miał owinięty szczelnie opatrunkiem z jakimś lekarstwem – piekło jak diabli, lecz on to znosił jak przystało na mężczyznę i rycerza. Spojrzał na niebo... To była piękna noc... Księżyc był w nowiu i było doskonale widać gwiazdy – tysiące jaśniejących gwiazd na nocnym firmamencie przywracało chęć do życia. Jedna z tych gwiazd – najjaśniejsza gwiazda – była czerwona.
= Natura reaguje na to co się tutaj dzieje... Uczciła nasz zwycięstwo... = pomyślał
W tym momencie podszedł do niego jeden z sanitariuszy. Zmienił opatrunek i orzekł
- Miałeś duże szczęście przyjacielu- zbroja zahamowała główny impet uderzenia, a i cud że udało ci się przeżyć wśród hordy wroga.
- Chciałem umrzeć wraz z moim giermk... znajomym rycerzem i przyjacielem, lecz nie dało. Śmierć mnie pewnie jeszcze nie chce. Ale od dzisiaj nie spocznę dopóki nie zabiję samodzielnie sto orków za jego duszę... – rzekł zasmucony
- Już się pomściłeś czterokrotnie za swego przyjaciela pozwalając nam tak łatwo zwyciężyć, lecz słowo rycerza- życzę ci żeby twoja zemsta się wypełniła, lecz na razie odpoczywaj – jesteś ranny i straciłeś dużo sił...
Metr dalej śmierć uśmiechnęła się do siebie – ten elf ma jeszcze wiele w życiu dokonać i nawet ona nie może mu przeszkodzić... na razie... Odwróciła się i ruszyła kierunku umierających których miała zabrać tam gdzie kończy się wszystko...
Tego dnia Dolina Karthen została nazwana Nin Alh-terran co znaczy dolina krwawej gwiazdy. W samym Leynuth na promenadzie postawiono posąg Elethriona który nabija wielkim mieczem 4 orków... Zaś sam Elethrion wypełnił zemstę w niecały rok. A na grobie swego przyjaciela złożył 100 ściętych głów orków jako znak dokonania zemsty. Potem wyruszył w głąb krain zachodu – do dzikich lasów Nemuth w poszukiwaniu ciszy i ukojenia. Pod koniec swego żywota – w roku 4683 roku według Starego Kalendarium wyruszył w swą ostatnią podróż – odwiedził Leynuth, złożył na grobie swego przyjaciela wielki miecz – podobno ten sam którym szarżował na orków trzysta dwadzieścia lat wcześniej. Potem ruszył na południe do krain orczej hordy gdzie zginął w potyczkach z wrogiem mordując dziesiątki przeciwników
PS - nie wiem co mi wyskoczyło w tym tekście.
Nie mam czasu tego poprawiać.
Miłego czytania
PPS - pisałem to all w niecałe 3,5H więc się nie czepiajcie za bardzo -.-'
Edytowany 2005-03-31 00:02:25
Ostatnio edytowany Sobota, 18 Listopada 2006, w całości zmieniany 3 raz(y).
fajne ......nie wiem jak to określić.......ale mi się podoba .......oczywiście mam pewne zastrzeżenia, ale przyćmiewają je opisy walki .............które są ....... krwawe ]:-> ......p0zDr0.......ale z racji że główny bohater zginą w epilogu to pewnie nie będzie dugiej części?? ....... :bad: ....
no piekne ładne fantasy a nie żadne herbaciane żydy kroolika
może być jak na 3,5h...może dam mój horror który pisałem koleżance pt.Ciemny las...TAK DAM GO!!(tylko znajde)
Bardzo fajne opowiadanko. Podoba mi się (jak zresztą wszystko co dotyczy choćby w niewielkim stopniu elfów). Szkoda, że nie opisałeś dokładniej jego dalszych dokonań, byłaby fajna powieść. I szkoda, ze to już koniec.
Eloo gościu, nie zaczynaj znowu o Kocisławie, bo myślę że pękanie ze śmiechu w nadmiarze nie jest wskazane (choć normalnie śmiech to zdrowie - zapamiętaj to przysłowie). <kuchnia, i znów mnie wzięło na rymowanie>
Wybaczcie, ale to miało być płytkie proste opowiadanko na polski, więc nic głębszego nie ma ;P
Poza tym - na jutro został rpzesunięty termin więc dziisaj może coś dopsizę i wrzucę tutaj (raczej w środek tekstu niż na koniec )