Po co?... Po co pozwoliłeś mi Cię pokochać?
Dlaczego?... Dlaczego mnie porzuciłeś?
Czemu?... Czemu na każde Twoje wspomnienie, Twojego oddania, Twojej miłości, boli mnie serce? Czemu na wspomnienie Twoich ust, tego jak mnie całowałeś, pieką mnie własne?
Ty dałeś mi miłość i szczęście - Ty pozbawiłeś mnie obydwu.
Ty dałeś mi chęć życia - Ty zabrałeś ją podwójnie.
Ty... Ty byłeś moją jedyną siłą, jedyną osobą dla której jeszcze żyję. Żyję?... Już niedługo.
Na zimnych kafelkach wciąż rosła i rosła plama szkarłatnego płynu. Jasne płytki nie zdążyły jeszcze wybieleć, a już czerwieniały w świetle zachodzącego słońca. Pośrodku kałuży leżało źródło problemu - ja. Chuda, blada i prawie nieżywa trzynastoletnia dziewczyna.
Nie ma dla mnie miłości na świecie, powinnam była już zrozumieć.
Nie dla mnie, nie dla sieroty...
Oczy zaszły mi mgłą, a ciężkie powieki opadły.
Zaciśnięta dotąd pięść otworzyła się a ze środka wysunęła się pognieciona fotografia... Fotografia przedstawiająca młodego chłopaka.
***
Razi...
Otworzyłam oczy, po czym gwałtownie je przymrużyłam. Patrzyłam w ostre światło, ale nie chciałam odwrócić wzroku. Umysł miałam wciąż przyćmiony, więc nie do końca kojarzyłam co się dzieje.
Gdzie ja jestem? No tak, na piekło za jasno, na niebo nie zasługuję...
Chciałam przesłonić oczy ręką, jednak przeszkodziła mi w tym dziwna rurka przymocowana do wierzchu mojej dłoni.
Co do..?
Nie dokończyłam myśli. Skupiłam się na miarowym pikaniu, które dopiero teraz zaczęłam słyszeć. Moje zmysły powoli się wyostrzały, już nie widziałam światła, lecz zarysy lamp. Poczułam, że leżę a pod nosem mam coś jakby też rurki. Teraz już wyraźnie słyszałam szumy maszyn, zimno ziejące od ciemnego okna. Cały czas jednak widziałam niewyraźnie. Czekałam. Nie ruszałam się, by nie kusić losu. Wreszcie i wzrok wrócił do normy. Znajdowałam się w sterylnie czystym pomieszczeniu, za oknem prószył śnieg, a ja leżałam w łóżku przykryta białą kołdrą. Podniosłam do góry ręce. Miejsca w których zatopiłam w nie odłamki szkła były zaklejone, a na dłoni miałam rurkę połączoną z kroplówką z krwią.
No nie, nie mówcie mi, że...
Znów nie dokończyłam. Do mojej sali wszedł lekarz. Popatrzył na mnie dziwnym wzrokiem i szybko wybiegł. Usłyszałam jeszcze jak woła "Doktorze, doktorze!".
Wystraszył się czy co?
Po chwili wpadło do sali kilka fartuchów w białych kitlach.
- Dobrze się czujesz?
- Możesz poruszać rękami?
- Nie jest ci słabo?
Dopytywali się cały czas. Sama czułam się bardzo dobrze, jednak oni byli czymś bardzo zdziwieni.
- Nic mi nie jest
Rozległ się mój zachrypnięty głos
- Dziewczyno! Dotarłaś tu trzy godziny temu praktycznie bez krwi!
- I?
Oho, wkurzyli się
Ucieszyła mnie ta myśl, kocham wkurzać ludzi.
- Proszę, oto dowód!
Zdarłam plastry na mojej ręce. Dwóch lekarzy rzuciło się bym tego nie robiła, ale miałam ich głęboko... no domyślcie się gdzie^^. Trzeci stał z miną "Sama sobie zawini...". Miły. Ledwie zwrócili uwagę na moją rękę a osłupieli. Nie było nawet zadrapania po głębokich na kilka centymetrów ranach jakie sobie zadałam.
- Mogę iść do domu?
Pierwszy rozdział zryłam, ale może komuś przypadnie do gustu |D'...
____________________
Ile razy znajdęklucz do szczęścia, jakiśdupek wymienia zamek.
Ja,bo w Fan Zone wyglądałoby lepiej ;d
Szczerze mówiąc to w porównaniu do innych opowiadań to nie jest źle ;p Ale szczerze mówiąc,dla mnie i tak jest mocno średnio.Wydawało mi się to czasem bardziej wydłużone i "zamulone" niż walka z Sasorim w Naruto Shippuuden*.Piszesz językiem dosyć ciekawym,ale w moim przypadku,absolutnie nie przyciągającym do czytania.Przypominają mi się wiersze na www.brawo.pl [poezja+dojrzewanie na forum tam potrafi naprawdę poprawić humor ].Piszą tam wers brzmiący fajnie,mądrze,inteligentnie,z wieloma metaforami,ale przy tym jest kompletnie niezdatny do czytania,bo zawiera tak ogromną ilość banałów i "mondrych" określeń prostych rzeczy,że jest to po prostu nudne.Ale jednak opowiadanie miało przebłyski i w sumie wierzę w Ciebie To jeszcze "nie to" ale jesteś raczej blisko.No,może nie tak blisko i jeszcze sporo pracy przed Tobą...ale ja życze powodzenia
*To było dawno,kiedy jeszcze oglądałem Shippuudena na bieżąco W czasie jednego odcinku potrafili się walnąć 2 razy,a resztę wypełnić bezsensownymi wspomnieniami i różnymi pierdołami
Domka: Już przeniosłam
Ostatnio edytowany Sobota, 09 Maj 2009, w całości zmieniany 1 raz(y).
Oj, pracy dużo przede mną, wiem... Póki co zamieszczam kolejny rozdział
Rozdział 2
Idioci...
Była ok. 6 nad ranem, a ja szłam ciemną ulicą w zakrwawionych ciuchach, brodząc w śniegu. Podniosłam z ziemi mały, czarny kamyk.
- Za co?!
Wydarłam się ciskając kamieniem przed siebie. Trafił w auto.
Upsss... Niedobrze!
Usłyszałam alarm. Nie pomyślałam, że uda mi się wybić szybę. Rzuciłam się pędem w boczną uliczkę, potem w lewo, prosto, w prawo. Zatrzymałam się przyszkole. Spojrzałam na płot, nie był zbyt wysoki. Niewiele myśląc przeskoczyłam przez niego i udałam się na boisko. Gdy mój wzrok padł na zaśnieżoną huśtawkę - niby zwykłą, zardzewiałą, popsutą - serce zabiło mi w innym tempie, powodując ból.
Za co?! Dlaczego?? Dlaczego!?
Po polikach popłynęły mi łzy złości, szczypiąc i zamarzając na twarzy. Podbiegłam do obiektu mej złości i zaczęłam kopać wykrzywiony metalowy słup.
Za co?... Dlaczego?... Po co?!?...
Przy każdym kopnięciu zadawałam sobie pytanie i zaczynałam kopać mocniej. Gniew dodawał mi sił. W końcu zabrakło mi energii, mimo iż rany leczą mi się błyskawicznie, i mam jeszcze kilka dziwactw, jestem tylko człowiekiem. Usiadłam na śniegu i oparłam się o słupek. Dopiero teraz dotarło do mnie, że mi zimno. Plecy, nogi i tyłek dosłownie mi zamarzały. Łzy poleciały mi teraz istnym wodospadem, spadając na zmarznięte ręce i rzeźbiąc zagłębienia i białym puchu.
Zaraz zamarznę...
Pomyślałam, po czym dodałam z ironią:
Chciałoby się...
Nie mogłam zamarznąć, moje serce biło szybciej niż u normalnego człowieka, więc nie mogłam teraz zamarznąć. Z trudem zacisnęłam i rozprostowałam dłonie. Od wschodu powoli zaczęło wychylać się słońce. Znikły gwiazdy, niebo jaśniało.
Przydałoby się wracać.
Wstałam, z lekkim oporem, ale wstałam. Chwilę później szłam uliczkami w stronę sierocińca.
Już wiem co powie: "Znowu próbowałaś się zabić, co? Tak łatwo się od nas nie uwolnisz, moja droga! Dobrze wiesz, że jak umrzesz zamkną ten Dom Dziecka, a ja nie mogę na to pozwolić! W przeciwnym razie osobiście zrzuciłabym cię z dachu!". Taaak, to byłoby bardzo w stylu tej baby.
Po drodze wgniotłam skrzynkę na listy, kopiąc z półobrotu i rozwaliłam światła uliczne. Pieprznięta jestem, wiem. To u nas rodzinne.
Przeklęci rodzice! Gdyby chociaż zrobili to gdy miałam parę miesięcy - nie, parę lat!
Moją twarz znowu wykrzywił grymas złości. Lekki śnieżek przemienił się w prawdziwą nawałnicę.
I ty, Matko Naturo, przeciwko mnie?? To ty zrobiłaś ze mnie dziwoląga, nie musisz mi jeszcze dogryzać!
Zakręt. Kolejny. Jeszcze jeden. I jeszcze.
Dlaczego ta pieruńska szkoła jest tak daleko?!?
Ostatni zakręt i już mym oczom ukazał się budynek z szarej cegły, porośnięty pluszczem. Paskudztwo... Tak jak myślałam, przed wejściem, w grubym kożuchu czekał ten babsztyl. Nazywałam ją "Yuri", bo po pierwsze: nie pamiętałam jej nazwiska, po drugie: kleiła się do jednej z wychowanek, sprawiając wrażenie zakochanej w niej.
- Makiko Xantinus! Znowu próbowałaś się zabić! Tak łatwo nie ma! Z chęcią bym cię wyręczyła, ale nie mogę! Do środka, bo marznę!
Oho, prawie tak jak myślałam. Eeeee.... Ona marznie?!? Co ja mam powiedzieć?!? Mam mokre od krwi ubranie, jestem w piżamie, a jej jest zimno?!?
Weszłam do środka bez większych kłótni.
Dostanie mi się...
Mam ich trochę, a przy którymś z kolei kolega porównał mnie do Rowling |D'...
A, i mam takie pytanie - czy muszę cenzurować przekleństwa? Nie lubię cenzury, a trochę ich później będzie ._.'...
____________________
Ile razy znajdęklucz do szczęścia, jakiśdupek wymienia zamek.
B, 3a. Absolutny zakaz używania słów wulgarnych oraz publikowania i rozpowszechniania treści niezgodnych z prawem i dobrymi obyczajami, a zwłaszcza zdjęć nieetycznych oraz treści pornograficznych. Na używanie słów wulgarnych przyzwalamy w dziale Fan Fic, pod warunkiem że jest to niezbędne do napisania opowiadania. W pozostałych formach wypowiedzi tego działu zakaz obowiązuje.
Regulamin się kłania.
Naprawdę ciekawie się zapowiada, jak już zresztą pisałam ;D Ale że chcę przeczytać dalej, to piszę i tu Wstawiaj, wstawiaj.
Dziękować regulaminowi . A teraz kłania się moja zasada, a raczej równość "komentarz=rozdział", która obowiązuje do wyczerpania zasobów znajdujących się na moim komputerku XDD.
Rozdział 3
Tak jak myślałam... Dostało mi się.
- A więc tak.
Yuri strzeliła we mnie kożuchem, dając mi do zrozumienia, że mam go odwiesić. Nie zrobiła tego tylko dlatego, że jej się nie chciało. Zrobiła to, bo wiedziała, że ubabram ten kożuch krwią, a to jej da powód do dowalenia mi jeszcze większej kary.
- Więc tak...
Powiedziała łypiąc dużymi oczami na kurtkę, którą właśnie odwieszałam.
- Pobrudziłaś mi kożuch!!
W myślach już rozszarpywałam ją na strzępy.
Mogłaś się przynajmniej wysilić przy udawaniu tego zdziwienia! Grrr...
- Dobrze, za to dołożę ci do szlabanu.
Sz-szlabanu? Usłyszałam "szlabanu"?? Ją chyba powaliło! Dobrze wie, że potrzebuję ruchu!
Musiałam dziwnie wyglądać, bo spojrzała na mnie, a na jej twarzy wykwitła chora satysfakcja.
- Tak, dobrze usłyszałaś. Dostajesz szlaban i zakaz ćwiczenia na w-f'ie, to za próbę zamordowania się, i jeszcze zrobisz generalne porządki w sierocińcu.
Powaliło cię, kobieto?? Generalne porządki?!? Przecież to zajmie wieki!!
Przez "generalne porządki" nie miała na myśli uprania ciuchów i opielenia grządek. Miała na myśli zrobienie wszystkiego, dosłownie wszystkiego, co się dało. W tym malowanie ścian, przycinanie bluszczu, prasowanie koszul itp. Ona chyba faktycznie chce mnie zabić...
- I nie zniosę ci szlabanu, dopóki nie skończysz sprzątać. A teraz do łazienki i wyszoruj kafle!
Zawsze była wredna, ale teraz już przegina...
Bez słowa udałam się na górę, wiedząc, że jeśli się odezwę oberwę jeszcze bardziej. Jeden schodek, drugi schodek... czternasty schodek... bum! Wywaliłam się na deskorolce Taki'ego i usłyszałam złowróżbne strzelenie w kostce.
SHIT!! Ja mu chyba zajebię!!
Usiadłam na najwyższym stopniu i położyłam prawą nogę na lewej. Złapałam lewą ręką za stopę, prawą powyżej kostki i mocno pociągnęłam. Usłyszałam ciche "chrup!" i staw wskoczył na miejsce. Ból jednak pozostał. Palił tak samo jak ręce, które, teoretycznie, były już zdrowe. Powoli wstałam i ostrożnie dopełzłam do drzwi łazienki. Otworzyły sie z cichym skrzypnięciem. Spojrzałam na kaflową podłogę, bojąc się tego co mogę tam ujrzeć...
Jasna cholera...
I co ujrzałam. W świetle wschodzącego słońca mieniła się rubinowo plama na wpół zaschniętej krwi. Duża plama. Ogromna plama. Plama zajmująca prawie całą podłogę, od wanny do okna.
Czy ja musiałam stracić tyle krwi?!?
Zauważyłam, że ostatnio straciłam mniej osocza. Może dlatego, że to "ostatnio" było ładnych kilka lat temu? Sfrustrowana ze złości strzeliłam pięścią w kafelek.
Ja pier...
Spojrzałam ze zgrozą na ranę w dłoni, pełną odłamków ceramiki i na zbitą płytkę.
Pięknie! Tylko więcej roboty!
Przeskoczyłam nad kałużą krwi i stanęłam przed umywalką. Zaczęłam żmudną pracę wydobywania odłamków z rany. Prawie skończyłam, kiedy do moich wrażliwych uszu dobiegł głos Kiyoko narzekającej na wczesną pobudkę. To już ósma?? Podbiegłam do drzwi, rozchlapując wszędzie krew i przekręciłam kluczyk. Nie chciałam, żeby dwunastolatka władowała się na kałużę krwi. Nie, żeby miała się przestraszyć, o nie. Po prostu nie chciałam, żeby w poniedziałek głównym tematem rozmów było moje niedoszłe samobójstwo. Cichutko, żeby ta kwoka nie usłyszała, wróciłam do umywalki i skończyłam czyścić ranę. I wtedy popełniłam błąd. Spojrzałam w lustro. Stare, zaśniedziałe lustro, odbijające moją zakrwawioną, według wielu piękną, twarz. Delikatnie przejechałam po niej ręką i zebrało mi się na wspominki...
Ile już tu jestem? Pięć lat?... Dlaczego mi to zrobiliście? Bo jestem inna? Dziwna? Potrzebująca więcej ruchu i kontaktu ze zwierzętami? Bo próbowałam się zabić? Bo widziałam... widziałam...
Reszta nie chciała mi przejść nawet przez myśli. Wolałam o tym zapomnieć, wymazać z pamięci. Jednak wspomnienie było żywe i paliło. Paliło żywym ogniem. Tak żywym, jak ono w mej pamięci. A pamiętałam każdy zapach, dźwięk, ruch i pęd powietrza z tamtej chwili. Wszystko. Wszystko to, co zadało mi najwięcej bólu w całym moim życiu. Mój powód do pierwszej próby samobójczej.
____________________
Ile razy znajdęklucz do szczęścia, jakiśdupek wymienia zamek.
Jasne,że nie musisz cenzurować ;p W końcu Crash jeszcze nie ma bana.Obejrzałem całe Higurashi no naku koro ni,a mimo to to opowiadanie wydaje mi się mocno bezsensowne ;P Ale cóż,z większą oceną powstrzymam się jak wkleisz tutaj resztę.
Tego posta zacząłem pisać jeszcze przed postem Domki.Szybko działacie ;o
Ostatnio edytowany Sobota, 09 Maj 2009, w całości zmieniany 1 raz(y).
Taaa, wiem XD'. Pierwsze trzy rozdziały są na faktach z życia mojego i ŚP. Karoliny, więc nie są jakieś mocno wciągające...
Rozdział 4
1... 2... 3... 4... 10...
Leżałam na łóżku i liczyłam muchy na suficie. Wiem - powinnam prasować koszule. Ale i tak to wszystko skończyłabym najbliżej za miesiąc, więc jeden dzień nie zrobi różnicy. Właściwie - jedna noc. Plecy bolały mnie masakrycznie, a nawet pobiegać nie mogłam!
Chociaż?
NIE! Na pewno się dowie i znowu mi się oberwie!
A jeśli?
- Raz się żyje. Najwyżej jeszcze bardziej je sobie skopię.
Mruknęłam cicho i podeszłam do okna. Przy otwieraniu skrzypnęło.
Szlag!
Zamarłam. Słyszałam tylko chrapanie, więc odetchnęłam z ulgą. Spojrzałam w dół, na podwórze. Mój pokój znajdował się na drugim piętrze, więc widok był piękny. Noc była mroźna, czułam ją nawet przez grubą bluzę. Zresztą jaka miała być, skoro na dole skrzył się śnieg? Naprzeciw mnie rozciągała się ulica, ale po drugiej stronie budynku był las. Piękny, zielony las. Zrzuciłam polar i koszulę, rzucając je na łóżku.
Zimno... Ale w ubraniach ani rusz...
Ostrożnie wspięłam się na parapet. Spojrzałam na podwórze, na niebieskawy, błyszczący śnieg, wydający się teraz tak odległy. Mimowolnie zatrzęsły mi się kolana.
Dawno tego nie robiłam... najwyżej umrę.
Mimo lęku kwaśno się uśmiechnęłam. Taaa... najwyżej umrę i się stąd wyrwę. Odwróciłam się od okna i przechyliłam się na maxa w tył. Spadałam w noc i, mimo iż cały lot powinien mi zająć kilka sekund, miałam wrażenie, że lecę tak już kilka minut. Czas jakby zwolnił. Cudne uczucie. Nagle mocne szarpnięcie jak przy skoku z bango, albo jakbym otworzyła spadochron. Kilka mocniejszych ruchów i już siedzę z powrotem na parapecie. Zeskoczyłam z niego i zatrzasnęłam okno. Przycisnęłam skroń do zimnego szkła. Nie chciałam już do lasu. Ból w plecach zelżał, stał się wręcz znośny. Ale zamiast uśmiechu, na mojej twarzy pojawiły się łzy. Ciepła ciecz skapywała mi po szyi, zdając się palić wyziębioną skórę.
To dlatego jestem sama. To dlatego mnie rzucił. To dlatego nikt nie chce mnie znać. To przez to mam w życiu tyle bólu!
Odkleiłam się od szyby i zawlokłam na miękkich nogach pod lustro. Pęknięta szybka pokazywała mi zniekształconą twarz. Twarz upiora.
- I oto moje przekleństwo, oto moja przyczyna bólu.
Szepnęłam do siebie i rozłożyłam szeroko skrzydła.
Ostatnio edytowany Sobota, 09 Maj 2009, w całości zmieniany 1 raz(y).
____________________
Ile razy znajdęklucz do szczęścia, jakiśdupek wymienia zamek.
Szczerze mówiąc to nawet jeżeli w tym rozdziale był jakiś sens,to chyba zginał gdzieś po drodze ;d Jakoś tak...nie no jestem na nie,mimo że nie jest jakoś super tragicznie,nie czuje wewnętrznej potrzeby wyśmiania Ciebie[a po kilku fickach tutaj to się zdarza ].Po prostu czuje się znudzony i raczej nie czekam na kolejny rozdział p: No ale pisz,chociażby dla siebie
A opowiadanie możesz od razu wkleić całe,bo każdy zainteresowany znajdzie Twój blog który masz w profilu ;d
Gdy rano otworzyłam oczy w mojej głowie zakwitło - niczym morderczy kwiat - mocne postanowienie. Koniec z lataniem.
Było to drastyczne posunięcie, zważywszy, że jeśli nie spalałam dziennie wystarczająco energii, moje plecy i skrzydła zdawały się płonąć. Byłam - jestem - jak samo ładująca się bateria o określonej pojemności, sygnalizująca bólem gdy jest pełna.
Skoro moja odmienność, mój ból spowodowany jest tym, że latam, to koniec. Nie latam = nie ma odrzucenia = nie ma bólu.
W mojej głowie to równanie było wręcz banalnie proste, jednak w praktyce było gorzej. Zwykle to wykorzystania pokładów tej przeklętej energii nie starczyły mi nawet podwójne ćwiczenia w szkole, a teraz byłam pozbawiona do nich prawa.
- Przeklęta Yuri...
Szepnęłam do siebie kuląc się na łóżku. Dopiero co postanowiłam nie latać, a skrzydła już mnie mrowiły. Bałam się co będzie w szkole, na lekcjach, za parę dni, jak z bólu będę bliska szaleństwa.
***
Ranek. Specjalnie się wlekłam, wszystko sprawdzałam po kilka razy, byle spóźnić się na autobus. Miałabym przynajmniej pretekst do pobiegania i spaliłabym trochę energii. Już kilka dni minęło od mojego postanowienia, a już miałam wrażenie, że zamiast ciasno przylegających do pleców skrzydeł mam tam rozgrzane do białości kawały stali. Specjalnie szłam powoli, jakbym w butach miała kamienie, byleby spóźnić się na autobus. Byłam w połowie drogi, gdy wieża kościelna wybiła godzinę, sprowadzając wiernych na mszę. Udało się!
Yes, yes, yes!
Autobus powinien odjechać trzy minuty temu, więc już pędziłam na przystanek, niby się spiesząc. Byłam cała w skowronkach, bo miałam sobie ulżyć i byłam pewna, że autobus nie czekał, bo i niby po co? Ale nadzieja, a raczej przekonanie prysło jak bańka mydlana gdy tylko zbliżyłam się do przystanku.
To są jaja, prawda? To się nie dzieje...
Otóż przede mną, w ogonku stało kilkadziesiąt dzieci wchodzących do żółtego pojazdu.
Jakim prawem?!? Miałeś odjechać ładnych pięć minut temu skurwysynie!
Korzystając z tego, że nikt nie mógł mi wejść do głowy nazwałam kierowcę autobusu chyba wszystkimi znanymi mi wulgaryzmami. W tym momencie zauważyła mnie Kiyoko i pomachała na mnie ręką. Nie dajcie się zwieść - to potwór, nie dziecko! Ale skoro mnie widziała to nie miałam nic do gadania. Miotając cicho pod nosem przekleństwo ruszyłam w stronę żółtego auta, jakbym szła na spotkanie żółtemu bykowi.
Rozdział 6
- Zaraz oszaleję...
Powiedziałam cicho, wplatając słowa w wiązankę przekleństw, o których znajomość nawet się nie podejrzewałam. Skrzydła pulsowały bólem, tak ostrym, jakby ktoś okładał mnie rozgrzanym do białości pogrzebaczem. Co gorsza - on się nasilał. Miałam w sobie tyle energii, że chodziłam szybciej, w nocy praktycznie nie spałam, a moja mowa przypominała szybkie zgrzytanie. Moje ciało domagało się wysiłku, czegoś co by przyniosło ulgę.
Jeszcze chwila, a wyskoczę przez okno!
Lekcja strasznie się dłużyła. Historia. Jak ja nienawidziłam historii... Na innych lekcjach starałam się uważać, by odwrócić uwagę od uczucia, jak bliźniaczo podobnego z rozrywaniem człowieka na strzępy. Kawałek po kawałku. Do szaleństwa. Ale na historii uważać się nie dało.
Monotonny głos odbijał się od ścian sali, wypełniając moją głowę wcale nie przynoszącym ulgi rytmem. Chciałam być silna. Chciałam by mnie akceptowali. Chciałam by On znów mnie pokochał. Niestety - daremnie. On siedział kilka ławek dalej, cicho śmiejąc się z mojego bólu. Śmiejąc się, że cierpię dla Niego. Głównie dla Niego.
- Makiko, powtórz moje pytanie.
Usłyszałam salwę śmiechu. Pięknie. Tego było już dla mnie za wiele. Wygięłam się w łuk gdy kolejna fala bólu przeszyła moje plecy, trafiając w serce.
Skoro faktycznie nikt nie może mnie pokochać to poco się staram? Po co cierpię byle tylko ktoś mnie zaakceptował? Po co? Na co? Jedyna osoba której choć trochę na mnie zależało nie ży... nie ży... nie... nie... NIE!
Mało brakowało, a krzyknęłabym czując, że wstaję z ławki.
Boże! Co ja robię?!?
- Makiko, co ty robisz?
Usłyszałam zjadliwy ton nauczyciela gdy podchodziłam do okna na tyłach klasy.
- Nie wiem...
Chciałam powiedzieć, chociaż szepnąć, ale zabrzmiało to jak pisklęcy pisk. Kolejna lawina śmiechu, kolejny rozkaz nauczyciela bym siadała na miejsce. A ja co? A ja patrzę jak moje ręce bezwiednie otwierają okno i jak moje nogi stają na parapecie. Teraz już się nie śmiali. Teraz tylko On chichotał.
- Pokazówę strzelasz, co? Xantinus-san?
Mógł sobie darować to zjadliwe "-san". Kolejna salwa bólu, niczym kula armatnia trafiła w moje skrzydła. Domagały się by je otworzyć, by pofrunąć.
- Makiko, co ty...?
Nienawidzę mojego ciała. Właśnie w tym momencie ściągałam bluzę. Zimny wiatr owiewał mi twarz, wdzierając się do klasy. Na dole skrzył się błękitny śnieg, a ja chciałam zapaść się pod ziemię. Zapadnę się. Ale jak już to w powietrze.
- NIE!
Krzyknęłam, gdy poczułam, że pozbawiam się T-shirtu, ale zabrzmiało to jak gulgotanie indyka. I zostałam w staniku, z wielkimi skrzydłami, na oczach całej klasy.
Co się ze mną dzieje?!? Co do jasnej cholery się ze mną dzieje?!?
Tak jak myślałam, po sali rozległy się dźwięki oznajmiające światu zbiorowe zdziwienie.
- Maki... co to ma by...
Nie skończył. Wyskoczyłam. Lodowaty wiatr uderzał we mnie, w żyłach płynęła jedynie adrenalina. Skrzyżowałam ręce na twarzy, wciskając sobie pięści w uszy i modląc się, żebym i teraz zareagowała automatycznie. Udało się. Jakieś cztery metry nad ziemią moje skrzydła otworzyły się niczym gigantyczny spadochron. Poczułam szarpnięcie, potem, że lecę, wywijam piruety, że ból mija. Ale widziałam też przerażone twarze w szkolnych oknach, dzieci pokazujące sobie mnie palcami i przez to mijający ból zdawał się jakoś dziwnie niepociągający...
Rozdział 7
Gdybym miała wybrać najgorszy dzień mojego - i tak nędznego - życia, który bym wybrała? Tak, pani w drugim rzędzie zgadła, ten!
Właśnie wisiałam w powietrzu i poruszając miarowo skrzydłami patrzyłam na osłupiałe dzieci i nauczycieli.
Mam przerąbane... Ciekawe co sobie myślą... może: "Patrzcie! Ona LATA!!"
Ból minął i odzyskałam kontrolę nad ciałem. Ledwie to zauważyłam, a do moich uszu dobiegł szyderczy ton.
- Te, Xantinus-san, złaź na ziemię, idiotko!
No nie... W tej chwili przegiął...
Zejdę, ale jak już to na ciebie, kochanie.
Nie wiedziałam, że moje myśli mogą mieć tak zjadliwy ton. Przypominały mi żmiję plującą jadem. Byłam na niego wściekła i to, co jeszcze przed chwilą było szczątkową miłością, teraz zamieniło się w szczerą, czystą nienawiść. Złożyłam skrzydła i ostro zapikowałam. Gdy byłam blisko Niego wystawiłam do przodu nogi z zamiarem uderzenia go w tors. Z zamiarem. Nie zrobiłam tego, bo jakaś lafirynda wpierniczyła się między mnie, a mojego Byłego.
- Zostaw mojego chłopaka, dziwolągu!
Musiałam gwałtownie wyhamować, by w nią nie uderzyć, choć, prawdę mówiąc, zrobiłabym to z miłą chęcią.
- Chłopaka...? Chłopaka...?
To jedno słowo bolało bardziej niż mogłam to sobie wyobrazić, lecz mimo, iż sprawiało ból, szeptałam je, niczym zaklęcie. Niczym zaklęcie, które miałoby mi przywrócić wolność.
- Tak, dobrze słyszałaś! Jesteśmy parą!
Pa-a-a-arą? Oni są pa-arą?
Jakby dopiero teraz dotarł do mnie prawdziwy sens jej słów. Myślałam, że moje popaprane życie nie mogło być gorsze. A jednak. Świadomość, że On rzucił mnie i po niespełna tygodniu znalazł sobie inną, sprawiało, że niemal czułam jak ostrze sztyletu wbija się w moje wymęczone serce. Złość się we mnie wręcz gotowała, gdy nagle ogarnął mnie błogi spokój, tak, jakby nic się nie liczyło, jakby zaraz miało się skończyć, jakbym zaraz miała umrzeć. Usiadłam delikatnie na parapecie i złożyłam skrzydła. Dziewczyna cofnęła się na zszokowanego chłopaka, zupełnie jakbym była trędowata.
- Jesteście parą?
Spytałam z tym dziwnym spokojem, przechyliłam głowę i zaśmiałam się dźwięcznie. Miałam sine z zimna usta i podkrążone oczy z braku snu. Musiałam wyglądać jak upiór.
- Na co poleciał? Na cycki?
Spojrzałam wymownie na jej wielki biust, ledwie mieszczący się w mundurku. Cały czas mięśnie twarzy miałam rozluźnione, przez co półprzymknięte oczy i senny uśmiech gościły na mym potwornym obliczu.
- A może się puszczasz?
Przytknęłam palec do warg, jakbym się zastanawiała.
- Bo gwarantuję ci, że on nie idzie na charakter.
- Jak śmiesz?!?
Kto jeszcze uży...
Kolejny raz nie dane mi było dokończyć myśli. Tym razem przerwał mi siarczysty policzek, przez który moja głowa odleciała w prawo, aż strzeliła mi szyja.
- Dziękuję za rozgrzanie.
Mruknęłam cicho, dotykając czerwonego policzka.
- Naprawdę się przydało.
Sięgnęłam po ubranie, a ludzie odsuwali się ode mnie.
-...
Wspięłam się na parapet i spojrzałam przez ramię na Parę.
- Mam nadzieję, że wam się ułoży.
Ma moich ustach znów zawitał senny uśmiech, a na twarzy poczułam ciepłą ciecz. Gdy ją wytarłam okazało się, że była to krew.
Muszę się ogrzać. Już nawet nie czuję jak się ugryzę...
Odwróciłam się do okna i poszybowałam do... tak właściwie to donikąd.
Rozdział 8
"Łąka Świetlików"... Kochałam to miejsce. Odkryłam je gdy miałam osiem lat i ani mi się śniło zmieniać nazwę. Miała w sobie... "to coś"... A może to tylko głupi sentyment? W nocy latało tu mnóstwo robaczków świętojańskich, jednak teraz, w zimie, w dzień, nie było ani jednego.
Zaraz zamarznę...
Leżałam zakopana w śniegu, w zimnych ubraniach, rozcierając zmarzniętymi dłońmi zmarznięte ramiona. Niewiele to dawało. Nie miałam też siły wydostać się spod białego puchu, więc tylko modliłam się, żeby nie zasnąć. A właściwie nie modliłam, tylko powtarzałam w myśli "Nie zasnąć, nie zasnąć.". Po tym co przeszłam już nie wierzyłam w Boga. Bo czy gdyby istniał, to zrobiłby ze mnie takiego potwora? Właśnie rozprawiałam ze sobą na temat sensu mojego istnienia gdy zrobiło się ciemno. Ciemno i zimno. Ale dziwnie błogo. Miałam wrażenie, że mogę wszystko... Że nic się nie liczy, że jestem normalna. Tak, zasnęłam.
***
Jakie to dziwne, obudzić się w innym miejscu niż to, gdzie się zasnęło. Chociaż ja się chyba nie powinnam dziwić, bo ostatnio zdarzało mi się to całkiem często.
Cholera, gdzie ja...?
Było tam jasno i ciepło. Ale, co stwierdziłam z ulgą, nie był to szpital. Nie pachniało nim. Uchyliłam lekko oczy i zobaczyłam, że leżę przykryta zwierzęcą skórą.
- Już się obudziłaś? Szybko.
Dobiegł mnie od kominka spokojny i... jakiś taki... stary głos. Powoli obróciłam głowę w tamtym kierunku i zobaczyłam staruszka z swarzą pooraną zmarszczkami.
- Jestem leśniczym, znalazłem cię jak spałaś w śniegu. Co tu robiłaś? To dobre pięćdziesiąt kilometrów od najbliższej wsi.
Pięćdziesiąt? Uaaa... Do polany dolatuję w dwadzieścia minut... Niezła prędkość...
Zdążyłam pomyśleć, a moją biedną głowę przeszył ostry ból. Podniosłam ręce i łapiąc się za włosy jęknęłam.
- Może to dziwnie zabrzmi, ale nie myśl. I nie mów. Jesteś wycieńczona, więc odpoczywaj...
Wstał i położył na futrze przedmiot, który wcześniej obracał w palcach. Coś bardzo znajomego...
- Co?
Wymamrotałam i od razu poczułam ból. Wiedziałam, że to się tak skończy, ale nie mogłam zignorować tego widoku. Na pościeli leżało bowiem to coś. Duże, brązowe i na pewno moje. Pióro.
- Ciekawe masz skrzydła, wiesz?
____________________
Ile razy znajdęklucz do szczęścia, jakiśdupek wymienia zamek.
Oj, to są rozdziały! Wolę dawać takie co parę dni niż długie co miesiąc.
Jakaś dziwna filozofia, bo to nie ma nic do tego. Możesz wydawać rozdział częściami.
No, ale nieważne. Czas poczytać.
Cytat:
Po co?... Po co pozwoliłeś mi Cię pokochać?
Dlaczego?... Dlaczego mnie porzuciłeś?
Zawiało mi emo.
Poza tym - nie ma czegoś takiego jak pytajnik a po nim trzy kropki.
Cytat:
Czemu?... Czemu na każde Twoje wspomnienie, Twojego oddania, Twojej miłości, boli mnie serce? Czemu na wspomnienie Twoich ust, tego jak mnie całowałeś, pieką mnie własne?
O ile powtórzenia celowe są pewnym zabiegiem to robienie dwóch takich cudeniek naraz nie wygląda zachęcająco. Do tego połączenie anafory z pisaniem wielką literą (zapomniałem jak ten śs się zwał) wygląda strasznie kiepsko.
Cytat:
Ty dałeś mi miłość i szczęście - Ty pozbawiłeś mnie obydwu.
Ty dałeś mi chęć życia - Ty zabrałeś ją podwójnie.
Ty... Ty byłeś moją jedyną siłą, jedyną osobą dla której jeszcze żyję. Żyję?... Już niedługo.
Poza "cry me a river" to rozwlekłeś (czy rozwlekłaś - nnii wiem xD) to strasznie. Zamiast krótki wstępik z przesłaniem powstał tu pseudo-głęboki
gniot, przypominający barok (forma>treść). Niestety nie wygląda to dobrze.
Cytat:
Na zimnych kafelkach wciąż rosła i rosła plama szkarłatnego płynu.
Za dużo kombinujesz. To naprawdę przypomina jakąś opowieść z bravo - starasz się pisać wyniośle, poetycko. A wychodzi kupa, ponieważ nie masz umiaru.
Poza tym plama raczej nie może rosnąć. Nie jest to coś, co samoczynnie się będzie powiększać.
Cytat:
Na zimnych kafelkach wciąż rosła i rosła plama szkarłatnego płynu. Jasne płytki nie zdążyły jeszcze wybieleć, a już czerwieniały w świetle zachodzącego słońca.
Że co? To jest w ogóle nie czytelne i przekombinowane.
Cytat:
Pośrodku kałuży leżało źródło problemu - ja. Chuda, blada i prawie nieżywa trzynastoletnia dziewczyna.
Naprawdę cry me a river.
Poza tym bardzo kiepskie wprowadzenie. Rozwiń to. Napisz o ciele, rozwiń temat. A informacje, że to ty - wprowadź pare zdań później.
Cytat:
Nie ma dla mnie miłości na świecie, powinnam była już zrozumieć.
Nie dla mnie, nie dla sieroty...
Większość normalnych ludzi widząc stężenie emo na słowo kwadratowe (=3) w tym momencie powinna przestać czytać.
Cytat:
Oczy zaszły mi mgłą, a ciężkie powieki opadły.
Zaciśnięta dotąd pięść otworzyła się a ze środka wysunęła się pognieciona fotografia... Fotografia przedstawiająca młodego chłopaka.
Znowu przeginasz ze środkami stylistycznymi. Możesz pominąć zgrabnie powtórzenie słowa fotografia, możesz zrobić tyle rzeczy, ale...
Zamiast tego robisz 2 zdania i przejście. Znowu X zdań i przejście. Tego nie czyta się dobrze. Niemiło się przeskakuje cały czas.
Cytat:
Razi...
Otworzyłam oczy, po czym gwałtownie je przymrużyłam. Patrzyłam w ostre światło, ale nie chciałam odwrócić wzroku. Umysł miałam wciąż przyćmiony, więc nie do końca kojarzyłam co się dzieje.
A później zjadłam lody truskawkowe z kremem i pogadałam z psiapsiółką.
Tyle na temat przekazu emocjonalnego i napięcia.
Dalej...
Te twoje razi, gdzie ja jestem i inne przekrzywione pierdółki - to da się bardzo łatwo wciągnąć w tekst. Tak by, nie wytrącało nie przerywało płynnego czytania. Bo teraz to robi - a to bardzo źle.
Co do samej treści... Brzmi to tragicznie. Pierwsze dwa zdania należy napisać od początku, by to jakoś brzmiało i wyglądało. No i nawet jak nie kojarzysz co się dzieje - twoje ciało będzie automatycznie uciekać od bólu, którym w tym momencie dla twoich oczu jest ostre światło.
Cytat:
Gdzie ja jestem? No tak, na piekło za jasno, na niebo nie zasługuję...
oh, ah. Emo
Cytat:
Chciałam przesłonić oczy ręką, jednak przeszkodziła mi w tym dziwna rurka przymocowana do wierzchu mojej dłoni.
Zakładając, że jesteś po operacji - nie masz siły by podnieść rękę. Do tego podobno umysł wciąż był przycmiony, więc skoncentrowanie resztek siły na wykonaniu jakiejś czynności jest dość ciężkie.
Cytat:
Nie dokończyłam myśli. Skupiłam się na miarowym pikaniu, które dopiero teraz zaczęłam słyszeć.
Jeśli to pikanie nie jest nie wiadomo jak głośne, ani nie zostanie powiązane z czymś zagrażającym życiu - nie przerwie ci toku myślenia.
Cytat:
Moje zmysły powoli się wyostrzały, już nie widziałam światła, lecz zarysy lamp.
Jeśli nie masz jakiejś ciężkiej wady wzroku dość szybko powinnaś zacząć widzieć zarysy przedmiotów w tym lamp, do których zresztą zaraz wrócę.
Cytat:
Poczułam, że leżę a pod nosem mam coś jakby też rurki.
Zamiast tych "czuciów", napisz, że leżałaś. Będzie lepiej brzmieć.
Co do rurek pod nosem - poczujesz rurki w nosie, nie pod nimi. Przy otumanieniu to na co zwrócisz uwagę to brak czystego nosa, oraz przedmiot będący w środku, a nie jakiś przemdiocik między nosem a górną wargą.
Cytat:
Teraz już wyraźnie słyszałam szumy maszyn, zimno ziejące od ciemnego okna.
szum maszyn to raz.
słyszałaś zimno ziejące od ciemnego (znowu zawiało emo - określenie dnia/nocy jest teraz jak najabrdziej zbędne) okna, tak?
poza tym przydałoby się tam "czy". Inaczej jest to bardziej zespojone, niż powinno być.
Cytat:
Cały czas jednak widziałam niewyraźnie.
Naah. Wzrok sam z siebie stara się wykalibrowac obraz. W tym momencie jesteś w stanie normalnie widzieć.
Poza tym - jak możesz pisać o oknie, skoro według ciebie jeszcze nie widzisz dobrze? Dodatkowo w przesadnie oświetlonym pokoju?
Cytat:
Czekałam. Nie ruszałam się, by nie kusić losu.
Raczej nie ruszałaś się, z powodu wycieńczenia. Twoje zdanie przekazuje pewną gotowość do akcji (nie kusić losu - być gotowym, ostrożnym. A ty jesteś słaba, otumaniona i leżysz. Zły dobór słów)
Cytat:
Znajdowałam się w sterylnie czystym pomieszczeniu
Brzmi to tragicznie. Byłaś w szpitalu po prostu. Czy pomieszczenie było sterylnie czyste to ty nie wiesz. Chyba, że jesteś dzieckiem, które nie ma zupełnie odporności, ale to można z marszu wykluczyć.
Cytat:
za oknem prószył śnieg,
W środku nocy, zapal bardzo mocne światła, skieruj je na swoje oczy (bo tak przecież teraz jest), a następnie spójrz za okno. Gwarantuje ci, że nie zobaczysz niczego.
Cytat:
a ja leżałam w łóżku przykryta białą kołdrą.
Zbędne zdanie.
Wyrzuć.
Cytat:
Podniosłam do góry ręce. Miejsca w których zatopiłam w nie odłamki szkła były zaklejone,
A tak już miałaś na tyle siły? Opisujesz się jako osobę, której zm zmysły wracały bardzo długo - w związku z tym sprawność fizyczna powinna wracać jeszcze dłużej, a ty teraz ledwo byś głową obracała. Kompletny brak logiki i znajomości tematyki o której piszesz.
Cytat:
a na dłoni miałam rurkę połączoną z kroplówką z krwią.
Tutaj nie jestem w 100% pewny, ale na tym etapie masz jedynie zwykłą kroplówkę z tym przeźroczystym ustrojstwem. Gdybyś straciła dużo krwi, transfer (dyfuzja? Czy jak się ten zabieg zwał) musiałby nastąpić natychmiast (w momencie operacji?). Niedobór krwi nie byłby uzupełniany po trochu, bo organizm by tego nie przeżył.
Cytat:
Znów nie dokończyłam. Do mojej sali wszedł lekarz. Popatrzył na mnie dziwnym wzrokiem i szybko wybiegł. Usłyszałam jeszcze jak woła "Doktorze, doktorze!".
Że co? Jak wchodzi lekarz (bo nie był on pielęgniarzem) to byłaby to sooba na obchodzie. I raczej nie wybiegły szybko. Raz, że nie ma po co panikować, że pacjent obudził się. Dwa - ewentualnie mógłby wezwać pielęgniarke, itd. to on jest lekarzem.
Cytat:
Po chwili wpadło do sali kilka fartuchów w białych kitlach.
- Dobrze się czujesz?
- Możesz poruszać rękami?
- Nie jest ci słabo?
Dopytywali się cały czas. Sama czułam się bardzo dobrze, jednak oni byli czymś bardzo zdziwieni.
Nigdy nie była w szpitalu w takiej sytuacji, co?
Nikt nigdy nie będzie robił czegoś takiego wycieńczonej osobie. Mogą ewentualnie sprawdzić czy wszystko jest ok. I tak za chwile znowu zapadniesz w sen. Organizm potrzebuje się zregenerować.
Cytat:
- Dziewczyno! Dotarłaś tu trzy godziny temu praktycznie bez krwi!
- I?
Praktycznie bez krwi to byłabyś martwa. Poza tym to nie jest możliwe ze względów fizycznych. Ciśnienie i parę innych kwestii.
Cytat:
Zdarłam plastry na mojej ręce. Dwóch lekarzy rzuciło się bym tego nie robiła, ale miałam ich głęboko... no domyślcie się gdzie^^. Trzeci stał z miną "Sama sobie zawini...". Miły. Ledwie zwrócili uwagę na moją rękę a osłupieli. Nie było nawet zadrapania po głębokich na kilka centymetrów ranach jakie sobie zadałam.
- Mogę iść do domu?
Pierwszy rozdział zryłam, ale może komuś przypadnie do gustu |D'...
Powiem szczerze.
Brzmi to jak skrajnie amatorskie opowiadanie emo nastolatki. Ma być głębokie - nie jest. Ma być ciekawe - nie jest. Ma być realistyczne - zupełnie nie jest. Zabrałaś się za temat, o którym nie masz pojęcia. Twoja forma jest skrajnie odpychająca - a to tylko dlatego, że chciałaś przekazać tyyyle emocji. Wyszło nieudolnie jak cała reszta.
Nie widzę powodu, by czytać pozostałe "rozdziały". To odrzuciło mnie wystarczająco skutecznie.
Daj sobie spokój z tym.
Jak chcesz pisać - zacznij jakiś nowy projekt, lub rób ten od samego początku.
ale ten projekt jest na straty.
Eer!0n, wyobraź sobie, że jestem emo, po takich przeżyciach każdy by był |D'... Mam 13 lat i opo jest dobite, wiem. Pisałam, że pierwszy rozdział mi nie wyszedł. Większość dziwnych rzeczy (np. że ona jeszcze żyje...) wyjaśnia się później. Co do błędów, to jest ich dużo, głównie dlatego, że jestem dyslektyczką...
Ostatnio zauważyłam, że ludzie, którzy mnie krytykują mają zwykle po 18 lat lub więcej....
____________________
Ile razy znajdęklucz do szczęścia, jakiśdupek wymienia zamek.
Ja uważam że 1 rozdział jeszcze dawał nadzieje,mimo że był średnio-słabo,a potem było jednak coraz gorzej,ostatnich rozdziałów nie przeczytałem .Lat mam mniej niż 18.Ale wiek raczej chyba nie ma nic do rzeczy.Szczerze mówiąc jednak na Twoim miejscu wziąłbym sobie te uwagi po prostu do serca,bo Eerion ma taki poziom pisania artów,że jednak go powinno się słuchać
Ostatnio edytowany Niedziela, 10 Maj 2009, w całości zmieniany 1 raz(y).
Eerionie drogi i w tym momencie popełniłeś błąd. Tu, dokładnie:
Cytat:
Nie widzę powodu, by czytać pozostałe "rozdziały". To odrzuciło mnie wystarczająco skutecznie.
Jak chcesz już oceniać, to lepiej naprawdę przeczytać całość, bo główną rzeczą, którą jej zarzucasz jest realizm, a raczej jego brak. Natomiast jakbyś doszedł do kolejnych rozdziałów, zauważyłbyś, że potem wszystko jest skrzętnie wyjaśnione i nagle okazuje się, że jednak większość pomyłek [wg ciebie] była uzasadniona.
Ale i tak jesteś mistrzem ciętej riposty i oceniania, bo poza tym mniej więcej się zgodzę, że mogłoby to być trochę spójniej i ciekawej napisane, co do formy. I fakt, trochę emowatością powiewa. Jak dla mnie mógłby też być trochę mnej potoczny język w późniejszych rozdziałach, ale mi się nawet ogólnie podoba.
Tutaj nie jestem w 100% pewny, ale na tym etapie masz jedynie zwykłą kroplówkę z tym przeźroczystym ustrojstwem. Gdybyś straciła dużo krwi, transfer (dyfuzja? Czy jak się ten zabieg zwał) musiałby nastąpić natychmiast (w momencie operacji?). Niedobór krwi nie byłby uzupełniany po trochu, bo organizm by tego nie przeżył.
Dobrze, że nie jesteś w 100% pewien, ponieważ jak zwożą ludzi na salę pooperacyjną, to zdarza się, że w zleceniu jest prośba o przetoczenie krwi, czasem też przy niskim ciśnieniu pacjent zamiast Voluvenu ma przetaczaną krew (są chyba pewne granice, w jakich można przetaczać dopełniacze, aby SpO2 [saturacja] było utrzymane na sensownym poziomie), jeżeli taki incydent ma miejsce pod koniec operacji, wtedy pacjent zjeżdża na pooperacyjną już z krwią, więc po wybudzeniu może ją widzieć. A "transfer" o którym wspominasz nazywamy infuzją, przynajmniej tak mniemam.
"Eer!0n" napisał(a):
Że co? Jak wchodzi lekarz (bo nie był on pielęgniarzem) to byłaby to sooba na obchodzie. I raczej nie wybiegły szybko. Raz, że nie ma po co panikować, że pacjent obudził się. Dwa - ewentualnie mógłby wezwać pielęgniarke, itd. to on jest lekarzem.
Ogólnie szamany nie kwapią się do oceny stanu pacjentów po obchodzie, jest tak, jak mówi Eer!0n, zazwyczaj w centralce mają stan pacjenta na monitorach, gdyż przypuszczam, że pacjent, który wymaga krwi, nie będzie leżeć na zwykłej sali, jak już to na pooperacyjnej, lub OIOM'ie, więc nie panikują przy pacjencie, raczej słychać durne docinki.
"Eer!0n" napisał(a):
Cytat:
Po chwili wpadło do sali kilka fartuchów w białych kitlach.
- Dobrze się czujesz?
- Możesz poruszać rękami?
- Nie jest ci słabo?
Dopytywali się cały czas. Sama czułam się bardzo dobrze, jednak oni byli czymś bardzo zdziwieni.
Nigdy nie była w szpitalu w takiej sytuacji, co?
Niestety Eer!0n ma rację, ale nawet nie chodzi o stan pacjenta, lecz o sam personel, który interesuje się pacjentem dopiero w chwili, gdy odzywają się alarmy, czasem zdarzy się jakaś dobroduszna siostrzyczka, ale takie rzeczy, to tylko w "erze".