Wysłany: 15 Cze 05 20:40 • Temat postu: Lara Croft: Tomb Raider i Świątynia Czasu
Surrey,godz. 13:00 ,17 Lipca
Słońce powoli wlewało sie do pokoju Lary,oświetlając jej twarz.W końcu było popołudnie,więc pora była dosyć ciepła.Lecz Lara,zmęczona po ostatnich przygodach,wcale nie chciałą wychodzić z łóżka.Było jej poprostu dobrze.
-Panno Croft!!Jest już bardzo późno!!Czas wstawać!!-zaczął od progu jej wierny i niezmordowany w swojej służbie lokaj.
-Zieeew...Winston??Prosze nie przeszkadzaj mi...jestem straaaaasznie zmęczona...i pewnie jest jeszcze wcześnie.-odpowiedziała sennie Lara i obruciła się na drugi bok.
-Jeśli sie panna pospieszy,to zdązy na śniadanie,ale to raczej pora obiadu...-powiedział oschle jej lokaj.
-Obiad??Ehh...i tak dzisiaj nie mam nic do roboty oprucz wylegiwania się...-usprawiedliwiała sie Lara,walcząc o to by zostać w swoim łóżku.
-Panno Croft,powinna panna stawać o przyzwoitej porze,mimo wszystko czy ma sie jakieś obowiązki czy nie!!
-Bla bla bla...Winston bądź wyrozumiały...nie jestem jakaś zgrzybiałą snobkowatą arystokratką tylko zmęczoną kobietą która ma niejedno za sobą.-rzekła Lara i schowała się pod kordłę.
-Niech panna przestanie zachowywać się jak jakaś mała dziewczynka!!-odpowiedział Winston i odciągnął zasłony.Popołudniowe słońce całkowicie zalało pokuj,prawdopodobnie teraz uniemożliwiajace Larze dalszy sen.
-Doobra Winston,wygrałeś.Nie ma to jak walka Lokaja z jego panią.Eh,co na śniadanie??-powiedziałą pokonana Lara,która zamierzała zmusić swoje ospałe ciało przynajmniej do spróbowania wstać.
-Na obiad...planowałem jakąś zupę,być może pomidorową...bo wiem że nie potrzebne są żadne wykwintne dania...
-Mmm...zuuupa...brzmi zachęcająco.No to przygotuj to kuliarne dzieło,ja postaram sie doprowadzić do stanu urzywalności-rzekła Lara i wstała,po czym zmierzała do łazienki.W jej łazience którą sama urzytkowała,można by pomiescić ładną rodzinkę 10 rozwrzeszczanych dzieciaków,a conajmniej połowa zmieściła by się w samej wannie.No narazie wystarczy szorowanie zębów oraz przemycie twarzy.Po tych zabiegach lara zeszła na dół i kierowała sie do kuchni wspaniałym zapachem.Była strasznie głodna,do tąd nie pamiętała kiedy jadła coś dobrego.Zupa pomidorowa brzmiała wprost luksusowo.
-Ahh Winston jesteś najlepszym kucharzem...mmm...dawno nie jadłam niczego dobrego...nalewaj.-odpowiedziała Lara i usiadła przy stole.Winston nalał jej duży talerz zupy,która ze smakiem zajadała.Teraz miała wszystko co było jej potrzebne do szczęscia,dobre jedzenie,wygodne posłanie...
-Ah tak panno Laro,wczoraj dzwonił jakiś pani stary znajomy,Jean Evyes,czy jakoś tak...-powiedział Winston krzatając sie przy kuchence.
-Jean??A cóż on do cholery chce...dawno sie nie odzywał od czasu Egiptu...mówił coś jeszcze??
-No,mówił że to bardzo ważna sprawa i żeby panienka oddzwoniła jak najszybciej.
-Hmmm...trzeba do niego zadzwonić.Dziękuje Winston,zupa byłą wspaniała,ale obowiązki wzywają.-odpowiedziała Lara i wstała od stołu,gdzie optem ruszła w stronę telefonu.Przeszukiwała bloczek z adresami by znaleśc telefon kontaktowy Jeana,bo jakoś nie miała pamięci do numerów telefonów.
-...*trzk* Halo??Kto mówi??-odpowiedział głos w słuchawce Jeana.
-Jean??Tu ja,Lara.Podobno do mnie dzwoniłeś??
-Ag,moundie!!Lara!!Świetnie że tak szybko zadzwoniłaś,mam bardzo poważne kłopoty na głowie.
-Mów dalej...
-Francuski korporator sieci La Puaeire,Pierre La Jacqueaise która zajmuje sie praktycznie wszystkim co mogło by służyć ludziom, zaczął mnie "nachodzić",doptyując sie o pewną rzecz.Mówi że potrzebuje czegoś co by zadowoliło ludzi.Czegoś co by zmieniło wszystko.Słyszałaś o Świątyni Czasu??
-Hmm...mity i legendy tubylców...nic konkretnego...świątynia która trzyma potężną moc pozwalającą na podróżowanie w czasie...nie sądze by coś takiego istniało...-powiedziała Lara ale Jean szybko jej przerwał.
-Otóż istnieje.Niedawno ekspedycja w Ameryce Południowej Pierre La Jacqueaise'a,odkryła starożytne ruiny.Malowidła przedstawione na ruinach mówią o danej świątyni.Ale nie mogą otworzyć świątyni.Wielka moc im przeszkadza,paru ludzi zgineło.Pierre'owi chodzi o Klejnot Wieczności.
-O ten klenot który...
-Był przekazywany w cesarskich rodzinach Chin??Tak.Podobno jest ukryty gdzieś w zachodnich Chinach...
-Rozumiem...coś więcej??
-Lara,przyjedź jak najszybciej do Hong-Kongu,inaczej grozi mi śmierć!!Proszę!!
-Nie martw się Jean,nie zawiode...-odpowiedziała Lara i odłożyła słuchawkę.Już miała ułożony plan w głowie.Zekwipowany plecak,troche jedzenia i jest gotowa.Nawet zamówiła prywatny samolot,za 2 godziny.
-Winston,wyjeżdżam...nie czekaj na mnie.
-Tak tak,wiem...do widzenia!!
Gdzieś nad Tybetem,godz. 17:00,17 lipca
Lara lecąc dużo rozmyślała.Przede wszystkim w co wpakował sie Jean??I do czego byłą mu ona potrzebna...no tak by odnaleźć ten klejnot...ale miał swoich ludzi.Spojrzała zza okno samolotu i zobaczyła białe i ośnieżone szczyty.
-Gdzie jesteśmy??-zapytała pilota.
-Gdzieś nad Tybetem,w okolicach Himalajów ale w Hong-Kongu powinniśmy być za dwie lub trzy godziny...-odrzekł pilot.Lara już pare razy zwiedzała Himalaje...raz gdy poszukiwała sztyletu Xian,a raz...gdy jej rodzice zgineli w wypadku.Zawsze gdy to wspominała coś w niej sie otwierało.Lecz nigdy nie płakała lub inne rzeczy.Poprostu stawała sie bardziej zamyślona,roztargniona.Po paru godzinach wreszcie wylądowała w Hong-Kongu.Na lotnisku ujrzała pewną postać w płaszczu,prawdopodobnie Jeana.
-Jean!!Tutaj,to ja,Lara!!-zawołała.Jean nagle ruszył,ale w przeciwnym kierunku i skręcił w jakiś zaułek.LAra pobiegła za nim,zobaczyła go w zaułku,gdzieś w oddali i nagle...nagle białe światło błysneło przed jej oczami,wszystko zrobiło sie czarne a ona poczułą przenikliwy ból gdzięś z tyłów czaszki...
-Żyje??
-Tak,uraz nie był mocny,ale jednak za mocny.Powinien pan sobie lepiej dobierać damskich bokserów...
-Ona jest wyjątkowa...sądze że z kimś innym by sobie poradziła.No dobrze,prosze ja obudzić jak najszybciej.
-Nie jestem jakimś szamanem!!Sama musi sie obudzić.
-Byle szybko!!Nie mam czasu na czekanie aż łaskawa Croft sie obudzi!!-usłyszała Lara z jakby oddali.Głowa ją strasznie bolała,jakby dostała powaznego kaca...ale jednak to było coś innego.Przed oczami miała biało,prawdopodobnie to była jakaś lampa...
-Ona sie budzi,Panie Jacqueaise!!-usłyszała głos z chinskim akcentem.
-Doskonale...panno Croft...słyszy mnie pani??-zapytał głos,prawopodobnie Jacqueaise'a,dosyć z francuskim akcentem.
-Uhh...moja głowa...gdzie...gdzie ja jestem??-zapytała Lara ostatkami sił.Głowa straszliwie jej pulsowała,a każde słowo bądź ruch był dla niej ogromnym wysiłkiem.
-Miała pani...drobny wypadek.Chiang,daj jej coś przeciwbólowego.-powiedział Jacqueaise.Lara po chwili poczułą ukłucie w okolicach nadgarstka...po chwili zaczeło być jej lepiej,głowa przestała pulsować.
-Co...gdzie jest Jean??-zapytała Lara.
-Jean??Ahhh...no niestety tu go nie ma,nie było i nie bedzie,droga Laro.
-Co??Przecież...przecież z nim rozmawiałam!!
-Rozmawiałaś ze mną,ale z głosem Jeana...technika potrafi wszystko...
-Prosze mnie wypuścić!!Nie będe tu tkwiła,jak jakaś porwana!!
-Pani JEST porwana.I uwięziona.Choćby pani stąd wyszła,nie pożyła by pani długo.Otóz w pani ciele,pływa taka malutka kapsułka.Niepozorna,zwyczajna.Ale jednak w jej środku kryje sie potężny wirus.Wirus który spowoduje że pani organy zaczną gnić,tak samo z mózgiem.Zostanie pani chodzącym trupem,aż do całkowitego zniszczenia ciała.Coś jak wirus ebola,ale z przyspieszonym działaniem dzięki moim ludziom.Wystarczy że wcisne czerwony przycisk,a wirus sie uwolni.Ale jest też zielony przycisk.Ten przycisk uwolni w powłoce przeciw ciała,które zniszczą wirus a potem same sie rozpuszczą...jeśli pani nam pomoże,wcisne zielony guzik...ale w przeciwnym razie...
-To szantaż??Co mam zrobić??Chodzi o tą świątynie??
-Dokładnie.Moja korporacja dostarczyła ludziom wszystkiego co można było dostarczyć,ale czegoś takiego jak podróże w czasie,nie.Potrzebujemy czegoś dla ludzkości!!Będziemy mogli uratować kogoś bliskiego,zapobiec nieszczęscią,cofając sie w czasię!!.
-CHĘTNIE bym pomogła, ale nie mma informacji o tej świątyni.
-Za to my mamy.Otóż do świątyni jest potrzebny klucz.Klejnot Wieczności,który otwiera wrota.Krejnot kryje sie gdzieś na Wyspie Putoshan,ale nie wiemy gdzie.Podobno coś w rodzaju mapy,jest w Grotach Longmen.W 1900 roku pewien taoistyczny mnich odkrył przypadkiem jaskinie, większą część biblioteki i przedmiotów artystycznych sprzedał europejskim uczonym i kolekcjonerom.Ale jednak zostało tam pare manuskryptów,które zostały ukryte.Dlatego potrzebujemy pani.
-Ah,mam znaleść mapę,potem klejnot i potem biegać po świątyni w poszukiwaniu czegoś co by nas przeniosło w czasie??
-Tak!!Więc,będzie pani współpracować??
-Chyba nie mam wyboru....
Pisałem to na innym forum o tematyce TR :> ale uważałem że dobrze by było je tutaj tez przenieść http://www.fajneforum.fora.pl/ wchodzcie tu a będzie zawsze najnowsza częśc :> potem na HMT
Koło jaskiń Longmen,godź. 13:30,18 lipca.
Lara teraz jechała na motorku z jakimś chinskim gościem,ktory ciągle do niej gadał.Sama nie wiedziała o czym,nie interesował jej chinski zresztą...miałą własne problemy.W co ona wdepła??Raz,krąży w niej śmiertelny wirus,zdolny to uwolnienia się w każdej chwili,dwa - pracuje do jakiegoś elegancikowego szaleńca który to niby bawi się w wybawcę ludzkości,trzy - nie wie co robić!!Nigdy nie zastanawiała się nad Świątynią Czasu,ani tym co było z tym powiązane.Teraz musi zdać się na archeologiczny instynkt...Z daleka widziała wejście do grot.Wielki posąg ozdabiał wejście,a rośliny prawie całkowicie je zamaskowały.Gdzieś koło posągu był napis wstęp wzbroniony...Człowieczek podjechał i wysiadł wypuszczając Lare.Wszystko ją bolało bo taka jazda motorem wśród kamienistych dróg musiała kosztować bólem krzyża.Wysiadła obolałe i rozejrzałą się.Tylko tyle??Żadnych atakujących mistycznych potworów tylko pare roślin na krzyż??Nieźle.Zdziwiła się że Jacqeauise nie wysłał ludzi...ale cóś,służba nie drużba...Powoli wyjeła skromny plecacze z paroma racjami żywnościowymi,opatrunkiem i nożem.Jacqeauise nie chciał by lara mogła uzbrojona wyruszyć w świat.Pomyślał o wszystkim.Wchodząc poczuła obrzydliwy zapach stęchlizny.Zjetczała kapusta to nic przy tym smrodzie.Obrzydlistwo.Wzieła chustkę i zawineła ją sobie wokół ust.No teraz mniej śmierdziało.TEraz rozejrzawszy się zobaczyła że czeka ją wielka przeprawa.Jaskinie były ogromne.Posągi dawnych strażników i prawdopodobnie cesarzy były wszędzie.Różne występy.pochylnie...na górze widziała przejście.Tam musiała iść.Wspnęła sie na półke i zamierzała sie do skoku na następną.Phi,to nic przy jej skokach.Hop,jest.Teraz musi się podciągnąć i wejść na pochylnie później zeskoczyć i chwycić się,przesunąc troche w prawo,podciągnąć się,odskoczyć na następną pochylnie i chwycić się,potem opuścić i musiała potem bawić się w spidermana na pnączach.CHwile po tych zabiegach już była na górze.Tutaj już nie pachniało stęchlizną.Ale czuła jakąś moc,nie wiedziała jaką moc.Postanowiła odnaleźć manuskrypt jak najszybciej.Koło niej znajdowała się jakaś mapa,prawdopodobnie mapa jaskiń.
-Hmmm...-zamruczałą do siebie- trzeba teraz iść w prawo...ale jest zamknięte.Gdzieś tu będzie przełącznik...-powiiedziałą i zaczeła sie rozglądać.Jest przełącznik.Ale za to za wielką przepaścią.Wzieła swój plecaczek i zaczełą grzebać...Gdzieś tam powinna być lina.Jest.Teraz celny rzut...naszczęscie to wajcha.Chwila bawienie się w kowboja i lina jest na wajchie...Lara zaczeła ciągnąć,całymi siłami bo wajcha była już stara,ale udało sie.Ściągneła line i zobaczyła jak wejście do biblioteki otwiera się.Nagle zobaczyła pare wilków.W tych stronach??Ale to nie były zwykłe wilki...one były za duże jak na nie i takie...mgliste!Wilki Olbrzymy z Mgły??Zoologiczna sensacja.Postanowiła je ominąć ale one ciągle na nią patrzały.Każdy krok był obserwowany,podązały za nią.Zirytowana takąsytuacją wyciągneła nóz i zaczeła im grozić.Chyba rozumiały co mówiła ale nie zamierzały jej posłuchać.Trudno.Niech robią co chcą.Biblioteka była duża...gdzieś daleko widać było zakurzoną i troche rozbitą szklaną szkatułkę.Tam widziała mape,i jej uwage przykuła nazwa Wyspy Putoshan,napisane po chinsku.Jednak coś z chinskiego rozumiała.Podeszła i rozbiła nożem szkatułkę.Mapa była stara...lepiej ją przerysować by jej nie zniszczyć.Wyjeła stary ołówek który trzymała w poszewce plecaka i kawałek papieru.Zaczeła rysować.Nawet nieźle jej szło...czysta perfekcja.Zadowolona ze swojego kartograficznego talentu,schowała mapę do plecaka.Odwróciłą się a wilki ciągle tam stały.Upierdliwe psiska.Ale nagle zaczeły iść w jej stronę.Powoli,spokojnie jakby zapraszały ją na herbate czy coś.Lara zaczełą się cofać i niechcący dotknęła podestu gdzie była mapa.Uszłyszała szuranie i nagle wszystko zaczeło się trząść.Wilki uciekły a gdy ona uciekała wejście zawaliło sie.Nagle poczuła ból u tyłu głowy,taki sam gdy została ogłuszona...
Gdzieś prawdopodobnie w jaskiniach Longmen,godzina nieznana,data nieznana
-Obudź się dziewcyno...walcz o swoje zycie...mmmm...walcz!!Nie poddawaj się!!-usłyszała Lara.Głos był miły,mówiący czystą agielszczyzną,ale z dziwnym akcentem.Głowa ją strasznie bolała,jakby ktoś doszczętnie rozbiłjej czaszkę,wyjał mózg i powywracał go na wszystkie strony i włożył.
-Au au au au...booli...-zajęczała.
-Och,całe szczęscie że jeszcze żyjesz!!-zawołał głos,i poczuła jak coś zimnego i kojącego przykłada jej do głowy.
-Gdzie...gdzie ja jestem??-zapytała ledwo ruszając szczęką.Myślała że ma "Deja Vu" i znowu jest u Jacqueaise'a ale nie widziała tego okropnego błysku lampy szpitalnej.
-W klasztorze mnichów Taino-Chi...odpoczywaj,dostałaś bardzo mocno...nie martw się o plecak,uratowałem go.
-Klasztor??Byłam w grotach Longmen...jak...uuuhh...-odpowiedziała i zaczeło być jej niedobrze.
-Nie widziałaś znaku że nie wolno wchodzić??Dzięki bogu że moje oczy zaczeły cie obserwować.Te wilki to byłem ja...obserwowałem cie cały czas...
-Dlatego były takie łągodne i mgliste...zachowywały sie dokładnie jak para oczu...masz coś na ten ból??
-Masz,wypij to-powiedział głos i podał jej jakiś płyn,który smakował mietą i czmś jeszcze.Po jednym łyku,podniosła się i zwymiotowała obficie.W rzygowinach widziała malutką kapsułeczkę z antenką pikającą leciutko.No nietylko Jacqueaise ją podtruwał ale i mógł ją śledzić.
-Prosze,zniszcz tą kapsułkę...ale uważaj,tam jest wirus.-powiedziała.Ale teraz czułą sie lepiej.Ból niedoskwierał już tak bardzo.
-Dobrze,nie martw się...-powiedział głos i zauważyła jak postać odziana w jakieś czarno czerwone szaty podniosła się i wzieła,bez obrzydzenia z rzygowin kapsułkę i wrzuciła ją do ognia.
-Kim jesteś??-zapytała.
-Zapytaj lepiej kim byłem...teraz jestem zwykłym mnichem Tuochang'iem ale byłem Angielskim Podróżnikem,Johnem Frayerem.
-Och!!CZytałam o tobie!!Ostatnio widziano cię w Chinach a potem...zaginełeś!!
-Taaak...ale już o tym nie mów,odpoczywaj.ZOstawie cię i zgasze świece byś mogła...-powiedział John,i wyszedł zgaszając świecie.Lara została sama,gdzie powoli zapadała w kojący sen...
Ekhm.....co do d/ficka (jak kto woli) to zajefajny - normalnie przypomina scenariusz dobrej gry z Larwą Krurt (wogole takie wyszly?? ). Mam suchą nadzieje ze w dalszych kawalkach bedzie wiecej "ekszyna". Oby tak dalej.....bez dyskusji dawaj nastepne czesci! :kiler:
No i nie zapomnij o "Typowym Humorze Pana Pjotra"
może on normalnieje i temu napisał cos normalnego powiem ci to jest o wiele lepsze o tych twoich śmisznych opowiadań i choć troche powinieneś nad tym popracowąc bo arcydzieło to to niejest to jest naprawde dobre
Czekamy, czekamy panie Pjotrze na następne opowiadanie z serii. To jest normalnie antyk. Pierwsze normalne opowiadannie pana Pjotra! Brawo! Tak trzymaj!!
Klasztor Taino-Chi,Data nieznana
Lara była wykończona,z tego wycieńczenia zapadła w małą drzemke.Ciągle widziała fragmenty niedawno przebytych przygód,które przelatywały jak wiatr...w końcu sie obudziła,prawie wypoczęta i też głodna.Nagle usłyszała z oddali chrzest żwiru,jakbu nadjeżdżał samochód.Później usłyszała jakby turkotanie helikoptera i krzyki mężczyzn.Co u licha??NAgle do pokoju wkroczył Frayer i powiedział:
-Lara,musimy sie zbierać.Jaqueaise.
-Co??Nieee...jestem wykończona...mamy na piechote przedzierać się wśród tych gór??
-Nie...zobaczysz.Ale narazie - za mną!-powiedział stanowczym głosem.Nagle za wielkim oknem pokoju w którym była lara pojawił się helikopter,który ustawił sie bokiem,tak by było widać Jacqueaise'a.
-Pani Croft,jeszcze z panią nie skończyliśmy-zaczął mówić przez megafon,a lara nagle poczuła uscisk na swojej ręce.
-Lara,za mną.-rzekł Frayer i pociągnął ją do biblioteczki.Wziął jakąś książke i obrucił ją,gdzie potem pojawiło sie przejście.
-Gdzie idziemy??-powiedziała lara.
-Zaufaj mi-powiedizał spokojnie Frayer i ciągnął lare coraz bardziej schodami w dół.
-JAK mam ci zaufać??Znam cie pare godzin!!-powiedziała oburzona lara i próbowała sie wyrwac.
-Jeśli niewystarczy ci to że uratowałem ci życie,to nie mam żadnych innych powodów.-odpowiedział Frayer i wciągnął lare to jakiegoś wielkiego pomieszczenia.Przed nimi stał stary motor,z przyczepą i karabinem na niej.
-Co...motor??Tutaj??
-A jak myślałaś,czym tu dojechałem??Wsiadaj,ja będe prowadził.
-Ale on ma conajmniej 40 lat!!
-To ci musi wystarczyć.
-Rozpadnie sie!!
-Najwyżej.
-Arrrgh!!-warkneła zdeprawowana lara która została totalnie "pokonana" w tej wojnie na słowa.Posłusznie ale ostrożnie wsiadła do przyczepy a Frayer zajął miejsce przy kierownicy.
-Umiesz strzelać??-zaczął.
-Tak,ale nie sprzętem z przed 40 lat...
-Marudzisz.
-Mam do tego pełne prawo.No dobra,będe strzelać.
-No to jedziemy.-Rzekł Frayer i odpalił motor.Jak na takiego starocia,trzymał sie całkiem nieźle.W końcu ruszyli i jechali kawałek przez pomieszczenie i wyjechali przez dziure w ścianie ukrytą przez rośliny.Akurat stała tam ekipa Jacqueisa razem z samochodami.
-Cholera jasna!!Strzelaj!!-krzyknął Frayer a lara zaczeła strzelać do ludzi.Karabin też strzelał całkiem gładko,ale był nieporęczny.Wyeliminowała paru ludzi,oraz poprzebijała paru samochodom koła.W końcu Frayer wyjechał na jakąś górzystą droge gdzie przez chwile mieli spokuj,ale turkotanie helikoptera wróciło.
-To Jacqueise!!-wrzasneła Lara.
-To strzelaj!!-odpowiedział Frayer pochłonięty jazdą.Lara zaczeła strzelać ale helikopter również strzelał.Lara zbytnio nie mogła ucelować,nie poręczny karabin miotał na wszystkie strony przy małym zakręcie,a do tego musiała uważać na kule z helikoptera.Nagle motor podskoczyłtak bardzo żę omało nie wypadła,helikopter trafił w koło.Frayer nagle zwolnił a helikopter ich doganiał.Lara ujrzała przed nimi tunel,prawdopodonie jedyne szansa na ucieczkę.Gdy wjechali do tunelu helikopter ucichł,jakby odleciał.Gdy zbliżali siędo wyjścia nagle pojawił się i zagrodził im droge.Frayer próbojąc zachamować,wpadł w poślizg i motor wywrócił się.
-Pani Croft,czas umierać!!-słyszała lara.
-Idź...uciekaj!!tutaj niedaleko jest port,gdzie przeprawisz sie na wyspe Putoshan!!I masz,weź to!!-mówił Frayer przytłoczony motorem.
-A-ale nie moge cię tak zostawić!!-powiedziała lara i próbowała uwolnić Frayera, ale motor był za ciężki.
-Weź ten klejnot i uciekaj!!Jacqueaise nie może dostać się do świątyni...urgh..-powiedział Frayer ostatnim tchnieniem.
-O boże...teraz nie moge sie poddać.-Rzekła lara i wzieła Klejnot Wieczności od Frayera.Nagle z helikopteru wyszedł jakiś człowiek i zaczął strzelać do lary,ale ona ukryła się za wywróconym motorem.Jak ma sie wydostać??Musi poczekać aż ten człowiek będzie przeładowywał...przestał strzelać.Nagle lara wyskoczyłą zza motory i podbiegła do oprawcy.Jednym zręcznym ruchem odebrała mu broń i zastrzeliła go.Pilot helikoptera jakby sie speszył i odleciał nie słuchając wrzasków Jacqueisa który mówił by wracał.Lara teraz musiała siędostać do portu,ale jak??Wyszła z tunelu i obok siebie zauważyła jakiś parking gdzie stał jeep.Lara przestrzeliła zamek i ujrzała kluczyki w stacyjce...Cel - Port i Wyspa Putoshan.
_________________
Eloo, ty nie jesteś chry?? Napisałeś coś normalnego... Nie masz gorączki?? <patrzy z troską>
Fajne to. Wiedziałam, zę coś o Larze napiszesz, jesteś jej zbyt dużym fanem. Ja osobiście nigdy się z nią nie zetknęłam, ale widziałam jak qmpela grała... wydaje się fajne...
Zagraj!!wydaje sie że latasz jakas lateksową lalunią po grobowcach ale naprawde to jest fajna gra!!ma bardzo dobrą fabułe i grywalność ja najbardziej lubie Tomb Raider 6 za muzyke fabułe i nową grafike ale nie fani mówią że to szajs...naprawde zagraj ;p
jedynie pobranie tej gry to kupienie jej ...niestety raczej za dużo waży jak na sciągniecie :> ale poczytać możesz na www.croft.website.pl i www.traider.pl
więc tak choć w tej częsci przebijał już sie troche normalny styl pisania eloo to jest nadal dobre o wiele lepsze od tych pierdół co normalnie piszesz widać że jak chcez to możesz tylko trzeba troche fantazje czasmi powstrzymać