Jako, że ostatnio opowiadań tutaj nie było to wrzucę coś od siebie.
Jest to opowiadanie konkursowe, wyników jeszcze nie ma.
No, ale poczytajcie sobie - have fun ;)
Cytat:
Słońce powoli kończyło swą codzienną wędrówkę po nieboskłonie. Światła ubywało, zaś jego miejsce zajmował cień, okrywając wszystko swym delikatnym płaszczem. W lesie zapanował półmrok. W listowiu ukryła się sowa, czekając na pierwsze nierozważne zwierze, które miało stać się jej pożywieniem. Cisza zdominowała las, korzystając ze snu śpiewających w ciągu dnia ptaków i wrzaskliwych piskląt. Tylko jeden element nie pasował w tym krajobrazie. Była to mała grupka ludzi, którzy szybko przemieszczali się w lesie. Zapewne, gdyby nie dwójka ciężko opancerzonych wojów biegliby. Jednak byli oni niezbędni. Nikt od nich nie będzie w stanie lepiej ochronić swego dowódcy. Generała, którego życie było najważniejsze. Człowieka, który dziś przegrał bitwę, a zaraz może stracić jeszcze swoje życie.
***
Niecałe trzy mile za nimi lekko skuleni, by nie zahaczyć, czy zadrapać twarzy, biegli łowcy. Prowadziły dwie potężnie zbudowane istoty, zwane Nikame. Znani jako ograniczeni zmienno kształtni, są w stanie przemienić się w wilki, choć rozmiarami przewyższają nawet największe spośród tych bestii. Najwięksi z całej grupy, w ogóle nie opancerzeni, uzbrojeni byli w toporki, o krótkim trzonie, co pozwala na używanie ich nie w terenach takich jak las czy wąski korytarz. Tuż za nimi biegła istota, która zdawała się być ich zupełnym przeciwieństwem. Posiadająca na sobie skórzaną zbroję oraz dwa naręczne ostrza przymocowane do dłoni, smukła i zwinna, o dużych, głęboko osadzonych oczach, przy swoich towarzyszach wyglądała niczym dziecko. Jednak lekceważenie jej nigdy nie wychodzi na dobre. Noctowie są równie zabójczy co ich wielcy sojusznicy, a to dzięki niesamowitej zwinności, która jest źródłem zazdrości wielu spośród przedstawicieli innych ras. No i dodatkowo widzieli w ciemności. Zaś dwóch wysokich ludzi, ubranych w lekkie skórzane zbroje, z krótkimi mieczami u boku i zamykało pochód. Każdy z grupy miał dodatkowo łuk, pokryty srebrnymi inkantacjami.
Choć razem wyglądali groteskowo, każdy, kto choć trochę znał się na tropieniu, wiedział że to najlepsza z możliwych grup. Formacja zwana pięcioramienną gwiazdą, tworząca spójną całość i nie mogąca istnieć osobno. Oto jacy byli.
- Ciągle masz ich trop? - Zapytał Noct.
- Jasne Veht. Nie wiem, czy zdają sobie sprawę, ale ślad energetyczny jaki zostawiają po sobie, będzie od nich emanował jeszcze kilka godzin. Uratowali generała od strzały, ale dzięki temu ściągają na siebie nas.
- Dotrzyma do świtu?
- Wątpię. Tak więc, musimy się spieszyć. Czas gra na ich korzyść, przynajmniej dopóki nie padną ze zmęczenia.
- Za ile przejmuję prowadzenie?
- Myślę, że jeszcze z kwadrans mogę spokojnie utrzymywać tą prędkość. A potem, jak będzie już kompletnie ciemno, pójdziemy wężem. Ty z przodu, potem ja, Markus, Kareth. Ogonem będzie Sagh.
- Jasne. Będziesz mi mówił gdzie są.
***
Wahus jest jednym z najlepszych generałów Antorpii - państwa, którego nawet inni członkowie Unii uważają za wyjątkowo rozwinięte technologicznie. Lecz tutaj, w lesie, zarówno domu, jak i domenie wroga nie na wiele się to przydawało. Musieli uciec. Dowódca wiedział, ile warte jest jego życie i jak wielkim ciosem dla ojczyzny będzie utrata go. Lecz co mógł zrobić? Do dyspozycji miał tylko zwiadowcę i dwóch pancernych.
Zatrzymał pochód.
- Panowie, to nie ma sensu - stwierdził krótko
Próby odpowiedzi powstrzymał wymownym gestem ręką.
- Nie uciekniemy - kontynuował - jak byśmy się nie spieszyli - oni będą szybsi od nas. Dogonią nas i pokonają. Dlatego została nam jedna rzecz do zrobienia. Jedyne co teraz da nam jakąkolwiek szansę przeżycia.
***
Morran podniósł dwa palce do góry. Byli blisko. Za blisko. Albo tamci się zmęczyli, albo przestali uciekać. Czyżby poddali się? Veht będący na czele grupy od razu odrzucił tą myśl. Takie rzeczy się nie zdarzają. Nie przy takiej randze przeciwnika. Obok niego przeszedł Sagh w wilczej postaci. Pewnie razem z drugim Nikame dokonają zwiadu.
- Niedługo znowu się zacznie, co nie? - Odrzekł Kareth.
- Po tej akcji mam nadzieję na odrobinę przerwy. Elita, elitą, ale jesteśmy tylko ludźmi.
Noct chrząknął
- Nie czepiaj się, to był tylko taki zwrot - powiedział Markus, choć bez wyrzutu. Wiedział, że Veht zrobił to dla żartu. Często rozluźniał nastrój, oczywiście wszystko w granicach rozsądku. Bo trudno w takiej sytuacji nagle zejść do atmosfery, powiedzmy piknikowej, czy karczemnej. Jednak w takich sytuacjach, nawet ta odrobinka dawała wiele. Zwłaszcza w nocy po bitwie, która choć zwycięska, została dość drogo okupiona. Technika, jak słusznie obawiali się starsi, zaczęła dominować otwarte pole bitwy. Przynajmniej do czasu, aż uda się stworzyć energię, czy osłonę która będzie w stanie uchronić, czy osłabić pociski muszkietowe. Tymczasem zapowiadało się, że Klasycy zejdą do lasów. Co z drugiej strony problemem nie było, bo te stanowiły większość terenów królestw Paktu. Tysiące drzew zostały sadzonych na tych terenach, po wystąpieniu wielkiej schizmy ponad pięćset lat temu. Od czasu, gdy dwóch Elementalistów, którzy pojawili się z nikąd zmienili losy wojny tak, że żadna ze stron, w praktyce, nie wygrała. Za to obie zostały ciężko doświadczone przez zniszczenia. Tak zawiązała się Unia oraz Pakt. Pierwsza strona jednak jest znana jako Technolodzy - od strony ku której się skłonili. I tak zaczęli powoli odchodzić od magii, a skoncentrowali się na technice, choć nierzadkie były sytuacje, gdy łączono obie te rzeczy. Druga strona - Klasyczna, bądź, na pamiątkę po tamtej dwójce, Elementalistyczna, odeszła od rozwoju cywilizacyjnego i technologii, by być bliżej natury, oraz magii.
***
- Wracamy - Stwierdził Sagh. - Sprawa wygląda, co najmniej niewesoło.
Między drzewami paliło się malutkie ognisko. Pas wyczyszczonej ziemi nie pozwalał na rozniecenie się ognia. Problem nie leżał jednak w tym, lecz w energii, która zamiast od generała, emanowała od umierającej Sowy leżącej przy ogniu. Oznaczało to dwie rzeczy -
Nie wiedzieli gdzie dokładnie jest ich przeciwnik oraz to, że ich cel musiał być blisko. I to bardzo, ponieważ zdjęcie z siebie śladu energii zajmuje sporo czasu. To jeden z powodów, dla których magia jest ostatecznością dla łowców.
***
- Ile już istnieje nasza gwiazda? - Zapytał Kareth
- To już będzie drugi rok - odrzekł Markus
Siedzieli na wystającym korzeniu, próbując nawiązać jakąkolwiek rozmowę. Noct był na czatach, siedząc na gałęzi parę metrów od nich. Człowiek rozejrzał się. Wszystko wokół zamarło, co oznaczało, że ktoś, kto nie potrafi się odpowiednio zachować jest blisko. "Albo ze w pobliżu kręcą się dwa olbrzymie basiory" - stwierdził. Wstał i sprawdził czy miecz sprawnie wysuwa się z pochwy. Veht zeskoczył zgrabnie z drzewa, niemal bezszelestnie upadając na ziemię.
- Nasi idą - szepnął.
Z krzaków wyszły dwa wilki. Zatrzymały się. Proces powrotu do ludzkiej formy, na całe szczęście, nie emanował żadnymi światłami czy barwami, więc zamiany można było dokonywać zawsze. No i była momentalna. Jedynym minusem, o ile to był minus, był fakt, że wszystko zamieniało się w swoje odpowiedniki i jeżeli nie przyjęło się odpowiedniej pozycji do przed transformacją, wilk leciał jak długi na plecy. Co robiło furorę w wioskach pośród dzieci i dawało całą masę powodów dla nich do radości. Dlatego najczęściej się wpierw kucało, bądź zmieniało w skoku.
Obaj mężczyźni wyprostowali się.
- Mamy problem - stwierdził Sagh. - Są blisko. Zdjęli czar i zniknęli nam z oczu.
- Nie wywęszyliście ich?
- Odpada. Zapach krwi jest zbyt mocny. Musimy ruszać przed siebie. Jak najszybciej. Po drodze wytłumaczę wam nowy plan działania.
***
Wahus siedział na gałęzi. Ustawiony w gotowości do strzału. Łuk dostał od zwiadowcy, który rozstawiwszy pułapkę skrył się, by zaatakować wręcz. Pancerni zaś... Byli ukryci
"Wiedziałem, że to dobry pomysł wziąć takich na straż przyboczną. Reszta by teraz była o kant dupy przydatna" - Stwierdził.
Wyciszył oddech. Każdy szmer mógł ściągnąć tutaj przeciwnika.
Wtedy ich usłyszał. Szli jeden za drugim wzdłuż drzew, głównie po korzeniach, by zminimalizować odgłosy ruchu czy szanse nadepnięcia i zgniecenia czegoś.
Generał napiął łuk. Nie wiedział, czy reszta jest gotowa. Musiała być, bo to on dawał znak.
To on zabijał pierwszego.
Księżyc na szczęście był w pełni. Choć gałęzie przepuszczały minimum światła, w jednym miejscu był w stanie odróżnić przemykające sylwetki. Ujrzał pierwszą, następnie drugą. Zamknął oczy i czekając mniej więcej taką samą chwilę, ile trwała przerwa między przejściem postaci strzelił.
***
- Na górze - ryknął tubalny głos Nikame, płosząc nocnych drapieżców w promieniu kilkudziesięciu metrów. Ich iluzoryczne kopie rozpłynęły się, nie zostawiając po sobie śladu. Tymczasem prawdziwi, ukryci pod osłoną jednego z żywiołów, szli parę metrów obok.
Markus chciał wskoczyć na drzewo, lecz w tym momencie, znikąd pojawił się zwiadowca próbując zdekapitować go, za pomocą krótkiego miecza. Odsunął się, sprawiając, że broń tylko musnęła mu policzek. Jednak ratując głowę, odsłonił się, czego przeciwnik nie omieszkał nie wykorzystać. Nóż zagłębił się w nodze dochodząc aż do kości.
Mężczyzna zawył z bólu.
Sagh zakończył inkantacje. Otoczenie rozjaśniało, jakby to samo powietrze zaczęło emanować światłem. Przeczesał wzrokiem okolicę. Na drzewie siedział ktoś, zapewne generał. Do zaatakowanego Markusa pomknął Noct.
"Gdzie do cholery są pancerni?" Zapytał w myślach.
Kareth szybko schował miecze. Zdjął z ramienia łuk i wyciągnął strzałę. Stał niemal dokładnie pod nim. Obrócił się stając bokiem do drzewa, by móc ujrzeć cel. Bokiem do drzewa, którego powierzchnia właśnie zafalowała.
Elementalista ujrzał odpowiedź, lecz to mu się wybitnie nie spodobało. Okute metalem dłonie, pełne szpikulców wychynęły z drzewa i nie dając szans na ucieczkę łucznikowi, złapały go za czaszkę zatapiając szpikulce głęboko. Odwrócił się. W pobliżu były tylko dwa drzewa, które były w stanie pomieścić tak dużą jednostkę jak pancerni. Którzy okazali się magami. Co swoją drogą, że ich dowódca taki idealistyczny w stosunku do technologii nie był. Ale nie było czasu na zastanowienie się nad takimi błahymi sprawami. Nie pozwalając przeciwnikowi na wykonanie pierwszego ciosu, olbrzym skumulował w dłoni energię, następnie wypuścił ją w powietrze, mając z nią kontakt drobnymi niteczkami. Powierzchnia drugiego drzewa zafalowała. Pancerny pociągnął za spust.
Morran, wydając z siebie bojowy ryk rzucił się w kierunku Karetha. Wojownik, puścił jego głowę, odsłaniając koszmarnie zmasakrowaną twarz człowieka. Szpikulce cofnęły się, z powrotem tworząc ciężką rękawicę.
"Transmutacja" pomyślał.
Nie zląkł się. Nikame nigdy się nie lękają. A do tego Tahoni - Wojownicy żywiołu.
Ściągnął energię ognia do dłoni i przelał na broń. Zamachnął się, próbując jednym ciosem ściągnąć przeciwnikowi głowę z ramion. Ten, jednak stojąc już pewnie na ziemi poza drzewem zablokował to ręką. Z potężnego nałokietniku zostały tylko skórzane pasy i miękki materiał zapobiegający otarciom. Cała reszta metalu z tej części zbroi utworzyła tarczę. Topór uderzył w nowopowstałą tarczę, wybuchając ogniem. Morran uśmiechnął się. Wszystko przebiegło zgodnie z planem. Przeciwnik sam się rozbroił. Z drugiego topora posłał mały płomyczek, który pomknął w okolice zmienionego metalu i odsłoniętej ręki. Tam czekał na niego, uprzednio ściągnięty tlen.
Veht skoczył, nie pozwalając zwiadowcy zadać kończącego ciosu. Ten odskoczył od Markusa, i wyciągnął drugi krótki miecz przy pasie. Obaj krótką chwilę zmierzyli się wzrokiem. Człowiek, uzbrojony w dwa krótkie miecze oraz Noct z naręcznymi ostrzami. Walka zapowiadała się na taką z kategorii "Do pierwszego błędu". Bez szans na poprawę. Veht ruszył przed siebie, wchodząc w zasięg uderzenia. Przesadnie wystawił prawą nogę, prowokując przeciwnika. Ten nie dał się zwieść i wykonał krok tnąc na głowę. Znajdując się tak blisko wroga, nawet najzwinniejsza istota na świecie nie uniknie ciosu, nie odsłaniając się.
Tancerz ostrzy, przeklinając własną głupotę, odchylił się maksymalnie do tyłu. Jeśli uciec, to musiałby stanąć na rękach i kopnąć przeciwnika w podbródek.
Co wcale nie było takie niewykonalne.
- Padnij!- Usłyszał.
Niewiele się zastanawiając przestał podtrzymywać się rękoma i poleciał na ziemie. Ujrzał zwiadowcę opuszczającego miecz do ciosu w nogę. Nagle poczuł lekki powiew wiatru, jakby coś przemknęło mu przez włosy. Gdy upadł na ziemie niezwłocznie odskoczył i zerwał się, by po tym zbadać w jakiej sytuacji się znajduje. Zwiadowca stał wyprostowany, z wypuszczonymi z dłoni mieczami. Z ramienia wystawał promień strzały, w który ten się z pewnym niedowierzaniem wpatrywał. Noct nie czekając na cokolwiek wbił przeciwnikowi ostrze w gardło.
Markus odłożył łuk. Czoło miał zroszone kropelkami potu.
Sagh odetchnął głęboko. Ledwo udało mu się, za pomocą wiatru, skierować pocisk na prawe ramie. Przynajmniej żyje. Spojrzał na swoje dzieło. Olbrzymie szpony, które stworzył, jednym ruchem przecięły, leżące teraz drzewo, na kilka kawałków. Ciała nie było widać. Drewno jednak krwawiło.
"Ingerencja w naturę, nigdy nie kończy się dobrze" skwitował przeciwnika i spojrzał na resztę. Morran właśnie dekapitował pokonanego pancernego, którego kawałek ręki zdawał się skwierczeć. Veht zaś podszedł do Markusa.
- Przynieście go tutaj - krzyknął.
"Krew krwią, ale siedzenie wyciąłem nienajgorsze" skwitował, patrząc na resztki pnia.
Człowiek został wzięty pod ramiona i przyniesiony. Z nogi wciąż wystawał mu sztylet. Mężczyzna usiadł, a Sagh nachylił się nad bronią.
- Dasz radę bezboleśnie? - Zapytał bez większej nadziei.
- Tylko jak ci wcześniej tak wyrznę, że przytomność stracisz - odrzekł uśmiechając się szeroko Nikame.
Było jednak coś, o czym wszyscy zapomnieli. To coś w tym momencie zwolniło cięciwę.
Markus jęknął, a następnie upadł na pniak, plecami rozchlapując kałużę krwi.
***
Krzysiek obudził się, po czym przetarł oczy. Wstał i odsłonił firanki wpuszczając trochę światła do pokoju. Czuł się wyjątkowo dziwnie, choć nie był w stanie stwierdzić, dlaczego. Ubrał się, po czym poszedł do kuchni.
- Nie ma chleba, ani bułek. Cholera - skwitował krótko.
Ubrał buty i zarzucił kurtkę, w końcu wiatr jeszcze zimny, a przeziębić się nie miał czasu. Walczył o awans. Wyszedł z bloku i ruszył w kierunku najbliższego sklepu ogólno-spożywczego.
***
- Musiałeś się tak nad nim znęcać? - Spytał Veht.
- Zasłużył - odparł Sagh. Poza tym potrzebna jest nam tylko głowa.
- A oni? - Smutno wskazał obu leżących towarzyszy.
- Weźmiemy ze sobą. Wyruszyliśmy w pięciu, wrócimy w... - Urwał na chwilę - także pięciu. A potem będziemy musieli stworzyć gwiazdę od nowa.
- Najpierw, robimy sobie przerwę. Długą - Powiedział Morran głosem niemal całkowicie pozbawionym emocji.
***
- No i pocałowałem klamkę, do jasnej cholery. - Stwierdził wkurzony Krzysiek. - Nie można było wcześniej spojrzeć na zegarek, no bo, po co.
Sklep był zamknięty. Niestety mężczyzna nie wiedział, która godzina jest w tym momencie. Zaczepił przechodzącego obok człowieka.
- Przepraszam czy ma pan zegarek?
- Za kwadrans ósma - stwierdził, spoglądając na zegarek na ramieniu.
- Dziękuję - odrzekł nie spuszczając z niego wzroku
- Dlaczego pan się tak we mnie wpatruje - zapytał przechodzień. Jednak nie wyglądał na zdziwionego. Wydawał się nawet odrobinę zadowolony.
- Ponieważ...
- Ponieważ, ja też ciebie znam Kareth - odrzekł mężczyzna uśmiechając się.
To jest po prostu świetne! Dawno nie czytałem nic tak dobrego.. Fabuła bardzo oryginalna, no i te rasy, bardzo ciekawe ;] Nie wiem co mogę jeszcze powiedzieć. Bardzo miło się czytało. Szczególnie zaskoczyła mnie końcówka ale w dobrym tego słowa znaczeniu.
Gdy będziesz coś wiedział to podaj wynik konkursu. Ciekawy jestem czy wygrasz
edit:
Widzę że zdobyłeś drugie miejsce. Gratulacje ;)
Ostatnio edytowany Niedziela, 27 Maj 2007, w całości zmieniany 1 raz(y).