Słuchajcie ludzie. Ten temat jest po to, żeby można było przetłumaczyć wszystkim innym ludziom, w jaki sposób powstały wasze (niekiedy zwariowane) ksywki.
Może ja tak dla przykładu zacznę, co?
Więc moja ksywka powstała wten sposób, że...
*Uwielbiam księżyc. Często gapię się na niego, bo lubię.
*Ci, co znają łacinę () wiedzą, że Luna to po łacinie po prostu księżyc.
*Pisuję cos takiego, co nazywa się powieść fantasy i w owej powieści ja jestem całkiem sobą, ale wmawiam wszystkim, że mam na imię Luna, a nazwisko moje brzmi Lupus.
No i? Będziecie mi pisać, z kąd się wzieliście, ok? :aniol: :aniol:
Wysłany: 25 Maj 05 17:11 • Temat postu: Lednica... :)
Hej, hej!! Ja jadę!! I Maggi też jedzie, tylko pewnie zapomniała tu wpaść (albo niezauważyła). I Iwani też jedzie!! Wszystkie jedzeimy!! :aniol: :aniol:
Wysłany: 25 Maj 05 17:04 • Temat postu: Pan Mateusz
Lubisz nas krytykować, co? No, cuż, jak już napisałam najlepiej się uczy na błędach, więc... niech będzie... A, Iri, proszę, nigdy więcej nie pisz, że nie chcesz pisać, bo ci powybijam wszystkie zęby!
Nie, albo nie. Nie powybijam... Jeszcze by cię Falluś nie chciał i co by było? Ja miałabym przechlapane jeszcze bardzie, gdyby nie miał się w ogóle kto za mną wstawiać... A tak to... Przez wzgląd, że mnie lubisz (mam taką nadzieję) on może nie wybije mi moich zębów...
Wysłany: 25 Maj 05 13:59 • Temat postu: Pan Mateusz
Iri, co w ciebie wstąpiło?! Przecierz ci napisałam, że masz pisać dalej!! Wieżymy w ciebie!!!! Serio!! Zresztą ty w siebie też musisz uwieżyć!! Pisz dalej, jak cię bejtam!! :cry: :cry:
Wysłany: 25 Maj 05 12:17 • Temat postu: Pan Mateusz
Iri, co prawda pomysł ze "zdiwieniem" dzieł Mickiewicza był mój, ale nic się nie stało... (Acha, zajmuję sobie "dziady", a ty dalej pisz Mateusza, bo nie widziałam tam jeszcze żadnego, i trohę za krutkie dla takiego szaleńca jak ja...) Ale powiem ci coś: Twoje ujęcie wierszem jest znacznie lepsze, bo ja twirdzę o sobie, że na wirszokletę się nie nadaje...
Wysłany: 25 Maj 05 12:11 • Temat postu: Goddess'zianka
Eeee... dzięki? No, dzięki. Co masz przeciwko moim nawiasom? Ja je strasznie lubie! Wiesz co? Mojej książki byś nie przeczytał chyba za nic w świecie... Tam nawiasy są totalnie bez przerwy! I tak w ogóle to i tak nie maja większego znaczenia dla fabuły, ale ja je po prostu uwielbiam!!! Wiesz, muszę cię zmartwić... Totalnie rażących błędów nie było, bo pisałam w Wordzie... I skopiowałam. Bo tak na codzień, to jestem dysortografem...
Wysłany: 24 Maj 05 16:45 • Temat postu: Goddess'zianka
Hej, dzięki wam wszystkim. Jestem naprawdę wzruszona... :cry: :cry:
I przedewszystkim, chciałabym podziękować moim rodzicą i... No, dobra, dość tej komedii... A, skoro wam się tak podoba, zabiorę się za pisanie drugiej części (nawet mam już pomysł... Element początkowy- utwór "dziady")... No, ale nic więcej nie powiem, no, to pa :aniol: :aniol:
Wysłany: 23 Maj 05 15:52 • Temat postu: Goddess'zianka
Dzięki, Iri... A teraz czekam z necierpliwością na komenty od osób obiektywnych ... Tylko, jak was prosze niech ktos to przeczyta jeszcze prucz Iri, co?? Wiem, że jest to niewyobrażalnie długie, ale... no, gdzie wasze miłosierdzie!!??
Wszystkim, któży podejmą się przeczytania mojego fica (i skomentowania go...) z góry dziękuję.
PS. Błędów jest mało, bo pisałam w Wordzie (i bez przerwy miałam coś podkreślone...)
Wysłany: 23 Maj 05 15:43 • Temat postu: Od kogo dowiedzieliście się o Harvest Moon??
Wracając do tematu, to mi HM zostało pokazane przez brata. Zdaje się, że ową historię już słyszeliście od Maggi, bo ona dostała odemnie (dzięki za tą najlepszą psyjaciółke Ja tes ciem lubiem stlasnie, wies??!!! ). No i tak właśnie zaczęła się moja przygoda z farmerkiem. Zaczęła się od HM 64, a teraz mam BTN.
No, to by było na tyle... :aniol: :aniol:
Wysłany: 22 Maj 05 20:44 • Temat postu: Goddess'zianka
Proszę uważać przy czyaniu tego dzieła!!! No, zapewne lepiej się będzie czytało, gdy ktoś zapoznany jest ze "Świtezianką" A. Mickiewicz, ale jak nie, to nic się nie dzieje!!! A, i proszę się nie wystraszyć długości, co??? Proszę o jak najwięcej komentarzy (nawet nieżyczliwych). Ale jedna prośba, nawet jak się wam nie podobało to piszcie bez jakiś szcvzególnych rzekleńsw, bo jestem uczulona, co??
Jakiż to chłopak piękny i młody,
Jakaż to obok dziewica?
Brzegami słonej (bo morskiej) wody
Stoją przy świetle księżyca...
Rasmus miał szczerą nadzieję, że z tą dziewicą to jest szczera prawda... ale nie wnikajmy w szczegóły! W każdym bądź razie trzeba wam wiedzieć, że od blisko ½ roku prowadził wspaniałą, usianą w kwiatach farmę o dźwięcznej nazwie Moon Flower (no i co, że się nie zmieści?!) W tej konkretnej chwili stał sobie przy Karen. A było to (jak wskazuje wyżej zamieszczony wierszyk) nad morzem. Była niedziela 29 Summer (lata) i dookoła świecił wesoło księżyc (hej, uwierzcie na słowo... wiem, że tego nie widać!). Karen nie odchodziła z niezbadanych przyczyn. No, Rasmus o dziwo nie miał jej ochoty zostawiać samej wśród morskiej topieli (mmmm...) Był w końcu dżentelmenem...
Stał tak przy niej i cieszył się każdą chwilą spędzoną w jej towarzystwie. Nagle dookoła pojaśniało.
-Oups, sorry, kotku, wiesz ale powinienem już spadać, bo zaraz...
Nie dane mu było dokończyć. Punkt godzina szósta rano (już poniedziałek) przeniosło go z powrotem na jego przytulną, kwiatową farmę...
-Arght!!!- darł się na siebie samego. Był totalnie i okropnie wściekły. Przenoszenie do domu o szóstej (szególeni, gdy był w takim toważystwie) było tym, czego nienawidził najbardziej pod słońcem!!!
Wyszedł z domu trzaskając drzwiami. Potwornie mocne „trzask” bynajmniej nie nie staneło na wysokosci oczekiwań, raczej wkurzyło go jeszcze bardziej. Sprawiło, że z wściekłości nie trafił do psiej miseczki rybą o rozmiarze XXL (specjalnie złowiona nad morzem dla pieska, Kinolka)!!!
Głęboko oddychając policzył do dziesięciu i spróbował jeszcze raz (rybą L/ średnią tj.) Tym razem wyszło, co go nieco uspokoiło. Upojony zwycięstwem nad własnymi niepokornymi nerwami, poszedł nakarmic kurczaki. Dwa z nich (o dość dziwnych imionach Juzek i Ruzka), zachowywały się dośc dziwnie. Siedziały koło inkubatora i nie ruszały się. Chore, czy co??
Poszedł do nich, a one nieoczekiwanie zaczęły mówić do niego ludzkim głosem (a było to w dodatku rymowane):
Do Usia lecim, do Uśka!
Cóż to Usiek, nie znasz Józia?
(nie, najwyżej Juzka...)
A to siostra moja Rózia!!
A na oboim ramieniu
Jak u motylków skrzydełka!!
(Z wrażenia siadł na kamieniu,
U motylków?! Kurza mgiełka!!!)
Bo słuchajcie i zważcie u siebie,
Że według Bożego rozkazu,
Kto nie doznał goryczy ni razu,
Ten nigdy nie może być w niebie...
-Serio??? – zapytał z powątpiewaniem Rasmus. Usiu to musiał być on. Często mawiał bowiem do kurczaków: „no, słuchajcie wujka Usia, słuchajcie...” Ale ma mądre kurczaki, nie ma co... Ale zaraz... zastanowił się ponownie i zapytał kuraków- jesteście duchami?
Kurczęta jednakże milczłały, zawzięcie dziobiąc ziarno.
A potem jeszcze bardziej zadziwiły go swoimi umiejętnościami, odfruwając w siną dal z przytulnego, jak mu się dotąd wydawało, kurnika.
-Hmmmm? Chyba jestem chory- uśmiech rozjaśnił jego twarz. Karen przyjdzie mnie leczyć...- pomyślał z rozmarzeniem...
Nakarmił resztę kurczaków i poszedł pokopać w polu.
W ten upalny poniedziałek pracował coś do 3, gdy nagle usłyszał słowa z najsłodszych ust świata:
-Hi, Misiu!
Zachwycony i wzruszony podszedł do Karen i...
Ona mu z kosza daje maliny,
A on jej kwiatki do wianka,
Pewnie chłopakiem jest tej dziewczyny,
Pewnie to jego wybranka...
Słusznie, pomyślał, wybranka...
-Och, nie możesz się tak przepracowywać, masz!- i dała mu wielką malinę. -Dzięki!- powiedział, i mimo, że chciał zatrzymać na pamiątkę, zjadł ją, żeby nie robić jej przykrości...
Dał jej następnie wielki kwiatek i kilka mniejszych. Zachwycona dziewczyna uwiła sobie wianek i powiedziała:
-Wpadnę jeszcze do ciebie! Na razie pa!
-Pa- powiedział urzeczony.
Następne dwie godziny Rasmus spędził pod natchnieniem, pisząc wiersz o Karen, ale rozpaczliwie nie mógł znaleźć żadnego rymu do „piersi łabędzie” prócz „no, niech ci będzie”, lub, „jesteś w błędzie”, a obydwa nie bardzo mu pasowały. I nagle ku jego zdumieniu ponownie przyszła do niego Karen.
-Choc, Misiu, zabiorę cię na przechadzkę, co?
Och, jakie to milusie, pomyślał Rasmus, alias Misiu (czy tez Rasmisiu), zabierze mnie na przechadzkę!!! Na stówę będzie bajecznie!
Nagle jednak, nie wiadomo skąd przyszła mu na myśl bajka o Jasiu i Małgosi. Ale przecież Karen chce go zabrać tylko na przechadzkę, a jednak...
Zebrał małe kamyczki, z zamiarem późniejszego rzucenia ich na ścieżkę, którą będą szli. Zaciekawiona Karen z ciekawością spytała:
-po co to?
-Na szczęście...- odparł, rumieniąc się.
Dziewczyna uśmiechnęła się prześlicznie; wreszcie poszli. Rasmus, jak można się było spodziewać, tak zapatrzył się w Karen, że zapomniał rzucać kamieni na ścieżkę. Gdy sobie to uświadomił, pomyślał: „hej, zaufanie jest podstawą związku, tak, czy nie?”
Karen zaprowadził go nad jeziorko.
-Oooo... ładnie tu!- stwierdził zgodnie z prawdą.
Karen, nie odwracając się do niego zapytała:
-Kochasz mnie?
Pytanie bynajmniej nie zbiło go z tropu.
Chłopiec przyklęknął, chwycił w dłoń piasku,
Piekielne wzywał potęgi.
Klął się przy świętym księżyca blasku,
Lecz czy dochowa przysięgi???
-Dochowaj, Misiu, to moja rada,
bo kto przysięgę naruszy,
Ach, biada jemu, za życia biada,
I biada jego złej duszy.
To mówiąc Karen więcej nie czeka,
Wianek włożyła na głowę,
I pożegnawszy chłopca z daleka
Ucieka za dąbrowę.
-A jednak miałem racje, jeżeli chodzi o Małgosię i Jasia... Chyba jednak mnie nie kocha... teraz umrę w zapomnieniu...
Te i inne smętne myśli przebiegały Rasmusowi przez głowę. Siedział na brzegu jeziorka majdając nogami. Po niejakim czasie zgłodniał... Z tej więc przyczyny otworzył plecak i zaczął przeszukiwać go pod kątem czegoś do zjedzenia. Wkrótce znalazł zbawienną potrawę (jedyną, jaką w tej chwili miał), tj. jajko. Wyjął je drżącymi rękami... i . No, chyba jednak zbyt drżącymi rękami. Jajko wpadło do wody.
-O, ch...ra. O, ku..e. – i tym podobne rozległy się w borze. Gdy nagle...
Stoi nad wodą, wiatr klątwy niesie,
Błędnymi rzuca oczyma.
Znów wiatr zaszumiał po gęstym lesie,
Woda się burzy i wzdyma...
Burzy się, wzdyma, pękają tonie,
O, najdziwniejsze zjawiska!
Ponad srebrzyste jeziorka tonie,
Dziewicza piękność wytryska.
<<Daj się namówić, czułym wyrazem,
Pożuć wzdychania i żale,
Do mnie tu, do mnie, tu będziem razem
Po wodnym pląsać krysztale.>>
Podbiega Rasmus i staje w biegu,
I chciałby skoczyć, i nie chce:
Wtem modra fala prysnąwszy z brzegu,
Z lekka mu stopy załechce...
<<Chwileczkę, woła, ja jestem Misiem
Dla jednej tylko mej Karen!!!>>
I rzuca celnie jednym kamysiem,
Wierząc, że dla niej jest darem!
Nagle z otchłani zimnej jak lód
Wynurzy się Goddess głowa
<<Jednym tym słowem sprawiłeś cud!
Karen już do ślubu gotowa!!>>
„Co?”, zapytał Misiu zdziwiony.
Karen była piękna, kochana...
Od dawna pragnął takiej żony!
„Dlaczegóż jestem tak wywyższony?”
Złote mu włosy mignęły przed okiem
„Bo byłeś wierny, Misiu kochany!
Choć cię skropiła miłosnym sokiem!
Choć, Rasmusiu, pójdziemy w tany!!!”
Takiej imprezki nie widział świat od dobrych paru lat!!! (Po co te rymy??? Tak w prozie?!) I ja tam byłam, sok i oranżadę piłam.... I w ogóle było świetnie!!!
I wszystko byłoby okey, gdyby nie to, że Misiu odkrył dnia następnego, że na serio brakuje mu w kurniku tych dwóch kurczaków, od których się to wszystko zaczęło...
W tym ficu umieszczono fragmenty „Dziadów” i „Świtezianki” autorstwa A. Mickiewicza, którego uprzejmie upraszam do nie pociągania mnie do odpowiedzialności, jako, że złamałam tu zasadę o prawach autorskich.
:serce: :serce:
O, właśnie, a ktoś wie?? Bo ja również tego nie wiem, azdazyła mi się podobna sytuacja, nie raz, nie dwa... Chociaż właściwe... to nie dla mnie juz , b o nie gram już w Hm64 :aniol: :aniol: :serce: :serce: