Szukaj:
Strona Forum   Wybierz
Wybierz
Uwaga! Przeglądasz stronę jako gość!      Zaloguj się      Załóż nowe konto

×

Hokou Użytkownik jest offline
Postów: 12
Ostrzeżenia: 0%  
42431 Wysłany: 17 Sie 09 20:40 • Temat postu: Save do Harvest Moon: Friends of Mineral Town
Na początku się właśnie najlepiej gra. Później robi się trochę monotonniej i jest mniej do robienia. Pozostają tylko rzeczy typu "złowić pięć legendarnych ryb", a szukanie jednej zajęło mi trzy lat gry. Poza tym, jak masz od razu wszystko, to nie ma już tej satysfakcji np. ze zdobycia srebrnej motyki, bo zapewne używałeś kjuż złotej.
Hokou Użytkownik jest offline
Postów: 12
Ostrzeżenia: 0%  
42429 Wysłany: 17 Sie 09 20:21 • Temat postu: Save do Harvest Moon: Friends of Mineral Town
Skomentuję to tak - lol?

Po co ci "jakiś save", skoro o wiele lepiej grać samemu o.0? Na tym polegają gry, żeby samemu coś przejść.
btw. "jakiś save" to ci mogę dać. Tuż po intrze, chcesz? xD
Hokou Użytkownik jest offline
Postów: 12
Ostrzeżenia: 0%  
42359 Wysłany: 16 Sie 09 17:19 • Temat postu: [SS] Kasyno
Nie próbowałabym, gdyby nie działało to np. z pokemonami. Zamieniałam tam save'y FL US z LG EU, żeby mieć wszystkie poki.
Hokou Użytkownik jest offline
Postów: 12
Ostrzeżenia: 0%  
42348 Wysłany: 16 Sie 09 15:58 • Temat postu: [SS] Kasyno
Wejście powinno być po prawej stronie. Miałam zapis z kasyna, więc odczytałam go w wersji US, mogłam pograć w pokera i inne, jednak gdy wyszłam, stałam na ścianie. Tak samo z kopalniami.
Hokou Użytkownik jest offline
Postów: 12
Ostrzeżenia: 0%  
42346 Wysłany: 16 Sie 09 15:08 • Temat postu: [SS] Kasyno
A więc tak. Pykam sobie dzielnie w HM SS, w wersji EUR. Uwolniłam trzy skrzaty z kasyna i zauważyłam, że mogę grać w tylko jedną grę. Poczytałam i dowiedziałam się, że w wersji US są jeszcze dwie inne, więc taka myśl: "Skoro to bliźniacze gry, to po prostu zmienię rom, a save zostawię!".
Zmieniłam. Włączam DSa, nagrywarkę, wszystko pięknie, save działa, no to idę do kasyna.
Wchodzę do domku skrzatów, a tam surprise, nie ma wejścia. Pomyślałam, że coś z romem, bo jaskinie też mi skasowało, a ani ich, ani skrzatów już odblokować nie mogłam. Ściągnęłam inny rom i to samo.

Stąd pytanie: Czy jest sposób na zamienienie wersji bez utraty save'a?


Osoba, która coś zrozumiała, powinna dostać Nobla. Sama nie wiem, co napisałam.
Hokou Użytkownik jest offline
Postów: 12
Ostrzeżenia: 0%  
39753 Wysłany: 10 Maj 09 14:46 • Temat postu: Xantinus
Eer!0n, wyobraź sobie, że jestem emo, po takich przeżyciach każdy by był |D'... Mam 13 lat i opo jest dobite, wiem. Pisałam, że pierwszy rozdział mi nie wyszedł. Większość dziwnych rzeczy (np. że ona jeszcze żyje...) wyjaśnia się później. Co do błędów, to jest ich dużo, głównie dlatego, że jestem dyslektyczką...

Ostatnio zauważyłam, że ludzie, którzy mnie krytykują mają zwykle po 18 lat lub więcej....
Hokou Użytkownik jest offline
Postów: 12
Ostrzeżenia: 0%  
39739 Wysłany: 10 Maj 09 10:59 • Temat postu: Xantinus
Cytat:
Nie nazywaj paru linijek na krzyż rozdziałami. Weź to jakoś do kupy
Oj, to są rozdziały! Wolę dawać takie co parę dni niż długie co miesiąc.

A właśnie i takie pytanie - czy opyla się to kontynuować?
Hokou Użytkownik jest offline
Postów: 12
Ostrzeżenia: 0%  
39734 Wysłany: 09 Maj 09 21:53 • Temat postu: Xantinus
Tak, wiem XD'... Niech już całość będzie...

Rozdział 5

Gdy rano otworzyłam oczy w mojej głowie zakwitło - niczym morderczy kwiat - mocne postanowienie. Koniec z lataniem.
Było to drastyczne posunięcie, zważywszy, że jeśli nie spalałam dziennie wystarczająco energii, moje plecy i skrzydła zdawały się płonąć. Byłam - jestem - jak samo ładująca się bateria o określonej pojemności, sygnalizująca bólem gdy jest pełna.

Skoro moja odmienność, mój ból spowodowany jest tym, że latam, to koniec. Nie latam = nie ma odrzucenia = nie ma bólu.


W mojej głowie to równanie było wręcz banalnie proste, jednak w praktyce było gorzej. Zwykle to wykorzystania pokładów tej przeklętej energii nie starczyły mi nawet podwójne ćwiczenia w szkole, a teraz byłam pozbawiona do nich prawa.

- Przeklęta Yuri...

Szepnęłam do siebie kuląc się na łóżku. Dopiero co postanowiłam nie latać, a skrzydła już mnie mrowiły. Bałam się co będzie w szkole, na lekcjach, za parę dni, jak z bólu będę bliska szaleństwa.

***

Ranek. Specjalnie się wlekłam, wszystko sprawdzałam po kilka razy, byle spóźnić się na autobus. Miałabym przynajmniej pretekst do pobiegania i spaliłabym trochę energii. Już kilka dni minęło od mojego postanowienia, a już miałam wrażenie, że zamiast ciasno przylegających do pleców skrzydeł mam tam rozgrzane do białości kawały stali. Specjalnie szłam powoli, jakbym w butach miała kamienie, byleby spóźnić się na autobus. Byłam w połowie drogi, gdy wieża kościelna wybiła godzinę, sprowadzając wiernych na mszę. Udało się!

Yes, yes, yes!


Autobus powinien odjechać trzy minuty temu, więc już pędziłam na przystanek, niby się spiesząc. Byłam cała w skowronkach, bo miałam sobie ulżyć i byłam pewna, że autobus nie czekał, bo i niby po co? Ale nadzieja, a raczej przekonanie prysło jak bańka mydlana gdy tylko zbliżyłam się do przystanku.

To są jaja, prawda? To się nie dzieje...


Otóż przede mną, w ogonku stało kilkadziesiąt dzieci wchodzących do żółtego pojazdu.

Jakim prawem?!? Miałeś odjechać ładnych pięć minut temu skurwysynie!

Korzystając z tego, że nikt nie mógł mi wejść do głowy nazwałam kierowcę autobusu chyba wszystkimi znanymi mi wulgaryzmami. W tym momencie zauważyła mnie Kiyoko i pomachała na mnie ręką. Nie dajcie się zwieść - to potwór, nie dziecko! Ale skoro mnie widziała to nie miałam nic do gadania. Miotając cicho pod nosem przekleństwo ruszyłam w stronę żółtego auta, jakbym szła na spotkanie żółtemu bykowi.

Rozdział 6


- Zaraz oszaleję...

Powiedziałam cicho, wplatając słowa w wiązankę przekleństw, o których znajomość nawet się nie podejrzewałam. Skrzydła pulsowały bólem, tak ostrym, jakby ktoś okładał mnie rozgrzanym do białości pogrzebaczem. Co gorsza - on się nasilał. Miałam w sobie tyle energii, że chodziłam szybciej, w nocy praktycznie nie spałam, a moja mowa przypominała szybkie zgrzytanie. Moje ciało domagało się wysiłku, czegoś co by przyniosło ulgę.

Jeszcze chwila, a wyskoczę przez okno!

Lekcja strasznie się dłużyła. Historia. Jak ja nienawidziłam historii... Na innych lekcjach starałam się uważać, by odwrócić uwagę od uczucia, jak bliźniaczo podobnego z rozrywaniem człowieka na strzępy. Kawałek po kawałku. Do szaleństwa. Ale na historii uważać się nie dało.
Monotonny głos odbijał się od ścian sali, wypełniając moją głowę wcale nie przynoszącym ulgi rytmem. Chciałam być silna. Chciałam by mnie akceptowali. Chciałam by On znów mnie pokochał. Niestety - daremnie. On siedział kilka ławek dalej, cicho śmiejąc się z mojego bólu. Śmiejąc się, że cierpię dla Niego. Głównie dla Niego.

- Makiko, powtórz moje pytanie.

Usłyszałam salwę śmiechu. Pięknie. Tego było już dla mnie za wiele. Wygięłam się w łuk gdy kolejna fala bólu przeszyła moje plecy, trafiając w serce.

Skoro faktycznie nikt nie może mnie pokochać to poco się staram? Po co cierpię byle tylko ktoś mnie zaakceptował? Po co? Na co? Jedyna osoba której choć trochę na mnie zależało nie ży... nie ży... nie... nie... NIE!

Mało brakowało, a krzyknęłabym czując, że wstaję z ławki.

Boże! Co ja robię?!?

- Makiko, co ty robisz?

Usłyszałam zjadliwy ton nauczyciela gdy podchodziłam do okna na tyłach klasy.

- Nie wiem...

Chciałam powiedzieć, chociaż szepnąć, ale zabrzmiało to jak pisklęcy pisk. Kolejna lawina śmiechu, kolejny rozkaz nauczyciela bym siadała na miejsce. A ja co? A ja patrzę jak moje ręce bezwiednie otwierają okno i jak moje nogi stają na parapecie. Teraz już się nie śmiali. Teraz tylko On chichotał.

- Pokazówę strzelasz, co? Xantinus-san?

Mógł sobie darować to zjadliwe "-san". Kolejna salwa bólu, niczym kula armatnia trafiła w moje skrzydła. Domagały się by je otworzyć, by pofrunąć.

- Makiko, co ty...?

Nienawidzę mojego ciała. Właśnie w tym momencie ściągałam bluzę. Zimny wiatr owiewał mi twarz, wdzierając się do klasy. Na dole skrzył się błękitny śnieg, a ja chciałam zapaść się pod ziemię. Zapadnę się. Ale jak już to w powietrze.

- NIE!

Krzyknęłam, gdy poczułam, że pozbawiam się T-shirtu, ale zabrzmiało to jak gulgotanie indyka. I zostałam w staniku, z wielkimi skrzydłami, na oczach całej klasy.

Co się ze mną dzieje?!? Co do jasnej cholery się ze mną dzieje?!?

Tak jak myślałam, po sali rozległy się dźwięki oznajmiające światu zbiorowe zdziwienie.

- Maki... co to ma by...

Nie skończył. Wyskoczyłam. Lodowaty wiatr uderzał we mnie, w żyłach płynęła jedynie adrenalina. Skrzyżowałam ręce na twarzy, wciskając sobie pięści w uszy i modląc się, żebym i teraz zareagowała automatycznie. Udało się. Jakieś cztery metry nad ziemią moje skrzydła otworzyły się niczym gigantyczny spadochron. Poczułam szarpnięcie, potem, że lecę, wywijam piruety, że ból mija. Ale widziałam też przerażone twarze w szkolnych oknach, dzieci pokazujące sobie mnie palcami i przez to mijający ból zdawał się jakoś dziwnie niepociągający...

Rozdział 7

Gdybym miała wybrać najgorszy dzień mojego - i tak nędznego - życia, który bym wybrała? Tak, pani w drugim rzędzie zgadła, ten!
Właśnie wisiałam w powietrzu i poruszając miarowo skrzydłami patrzyłam na osłupiałe dzieci i nauczycieli.

Mam przerąbane... Ciekawe co sobie myślą... może: "Patrzcie! Ona LATA!!"

Ból minął i odzyskałam kontrolę nad ciałem. Ledwie to zauważyłam, a do moich uszu dobiegł szyderczy ton.

- Te, Xantinus-san, złaź na ziemię, idiotko!

No nie... W tej chwili przegiął...

Zejdę, ale jak już to na ciebie, kochanie.

Nie wiedziałam, że moje myśli mogą mieć tak zjadliwy ton. Przypominały mi żmiję plującą jadem. Byłam na niego wściekła i to, co jeszcze przed chwilą było szczątkową miłością, teraz zamieniło się w szczerą, czystą nienawiść. Złożyłam skrzydła i ostro zapikowałam. Gdy byłam blisko Niego wystawiłam do przodu nogi z zamiarem uderzenia go w tors. Z zamiarem. Nie zrobiłam tego, bo jakaś lafirynda wpierniczyła się między mnie, a mojego Byłego.

- Zostaw mojego chłopaka, dziwolągu!

Musiałam gwałtownie wyhamować, by w nią nie uderzyć, choć, prawdę mówiąc, zrobiłabym to z miłą chęcią.

- Chłopaka...? Chłopaka...?

To jedno słowo bolało bardziej niż mogłam to sobie wyobrazić, lecz mimo, iż sprawiało ból, szeptałam je, niczym zaklęcie. Niczym zaklęcie, które miałoby mi przywrócić wolność.

- Tak, dobrze słyszałaś! Jesteśmy parą!

Pa-a-a-arą? Oni są pa-arą?


Jakby dopiero teraz dotarł do mnie prawdziwy sens jej słów. Myślałam, że moje popaprane życie nie mogło być gorsze. A jednak. Świadomość, że On rzucił mnie i po niespełna tygodniu znalazł sobie inną, sprawiało, że niemal czułam jak ostrze sztyletu wbija się w moje wymęczone serce. Złość się we mnie wręcz gotowała, gdy nagle ogarnął mnie błogi spokój, tak, jakby nic się nie liczyło, jakby zaraz miało się skończyć, jakbym zaraz miała umrzeć. Usiadłam delikatnie na parapecie i złożyłam skrzydła. Dziewczyna cofnęła się na zszokowanego chłopaka, zupełnie jakbym była trędowata.

- Jesteście parą?

Spytałam z tym dziwnym spokojem, przechyliłam głowę i zaśmiałam się dźwięcznie. Miałam sine z zimna usta i podkrążone oczy z braku snu. Musiałam wyglądać jak upiór.

- Na co poleciał? Na cycki?

Spojrzałam wymownie na jej wielki biust, ledwie mieszczący się w mundurku. Cały czas mięśnie twarzy miałam rozluźnione, przez co półprzymknięte oczy i senny uśmiech gościły na mym potwornym obliczu.

- A może się puszczasz?

Przytknęłam palec do warg, jakbym się zastanawiała.

- Bo gwarantuję ci, że on nie idzie na charakter.
- Jak śmiesz?!?

Kto jeszcze uży...

Kolejny raz nie dane mi było dokończyć myśli. Tym razem przerwał mi siarczysty policzek, przez który moja głowa odleciała w prawo, aż strzeliła mi szyja.

- Dziękuję za rozgrzanie.

Mruknęłam cicho, dotykając czerwonego policzka.

- Naprawdę się przydało.

Sięgnęłam po ubranie, a ludzie odsuwali się ode mnie.

-...

Wspięłam się na parapet i spojrzałam przez ramię na Parę.

- Mam nadzieję, że wam się ułoży.

Ma moich ustach znów zawitał senny uśmiech, a na twarzy poczułam ciepłą ciecz. Gdy ją wytarłam okazało się, że była to krew.

Muszę się ogrzać. Już nawet nie czuję jak się ugryzę...

Odwróciłam się do okna i poszybowałam do... tak właściwie to donikąd.

Rozdział 8

"Łąka Świetlików"... Kochałam to miejsce. Odkryłam je gdy miałam osiem lat i ani mi się śniło zmieniać nazwę. Miała w sobie... "to coś"... A może to tylko głupi sentyment? W nocy latało tu mnóstwo robaczków świętojańskich, jednak teraz, w zimie, w dzień, nie było ani jednego.

Zaraz zamarznę...

Leżałam zakopana w śniegu, w zimnych ubraniach, rozcierając zmarzniętymi dłońmi zmarznięte ramiona. Niewiele to dawało. Nie miałam też siły wydostać się spod białego puchu, więc tylko modliłam się, żeby nie zasnąć. A właściwie nie modliłam, tylko powtarzałam w myśli "Nie zasnąć, nie zasnąć.". Po tym co przeszłam już nie wierzyłam w Boga. Bo czy gdyby istniał, to zrobiłby ze mnie takiego potwora? Właśnie rozprawiałam ze sobą na temat sensu mojego istnienia gdy zrobiło się ciemno. Ciemno i zimno. Ale dziwnie błogo. Miałam wrażenie, że mogę wszystko... Że nic się nie liczy, że jestem normalna. Tak, zasnęłam.

***

Jakie to dziwne, obudzić się w innym miejscu niż to, gdzie się zasnęło. Chociaż ja się chyba nie powinnam dziwić, bo ostatnio zdarzało mi się to całkiem często.

Cholera, gdzie ja...?

Było tam jasno i ciepło. Ale, co stwierdziłam z ulgą, nie był to szpital. Nie pachniało nim. Uchyliłam lekko oczy i zobaczyłam, że leżę przykryta zwierzęcą skórą.

- Już się obudziłaś? Szybko.

Dobiegł mnie od kominka spokojny i... jakiś taki... stary głos. Powoli obróciłam głowę w tamtym kierunku i zobaczyłam staruszka z swarzą pooraną zmarszczkami.

- Jestem leśniczym, znalazłem cię jak spałaś w śniegu. Co tu robiłaś? To dobre pięćdziesiąt kilometrów od najbliższej wsi.

Pięćdziesiąt? Uaaa... Do polany dolatuję w dwadzieścia minut... Niezła prędkość...

Zdążyłam pomyśleć, a moją biedną głowę przeszył ostry ból. Podniosłam ręce i łapiąc się za włosy jęknęłam.

- Może to dziwnie zabrzmi, ale nie myśl. I nie mów. Jesteś wycieńczona, więc odpoczywaj...

Wstał i położył na futrze przedmiot, który wcześniej obracał w palcach. Coś bardzo znajomego...

- Co?

Wymamrotałam i od razu poczułam ból. Wiedziałam, że to się tak skończy, ale nie mogłam zignorować tego widoku. Na pościeli leżało bowiem to coś. Duże, brązowe i na pewno moje. Pióro.

- Ciekawe masz skrzydła, wiesz?
Hokou Użytkownik jest offline
Postów: 12
Ostrzeżenia: 0%  
39732 Wysłany: 09 Maj 09 21:34 • Temat postu: Xantinus
Taaa, wiem XD'. Pierwsze trzy rozdziały są na faktach z życia mojego i ŚP. Karoliny, więc nie są jakieś mocno wciągające...


Rozdział 4

1... 2... 3... 4... 10...

Leżałam na łóżku i liczyłam muchy na suficie. Wiem - powinnam prasować koszule. Ale i tak to wszystko skończyłabym najbliżej za miesiąc, więc jeden dzień nie zrobi różnicy. Właściwie - jedna noc. Plecy bolały mnie masakrycznie, a nawet pobiegać nie mogłam!

Chociaż?

NIE! Na pewno się dowie i znowu mi się oberwie!

A jeśli?


- Raz się żyje. Najwyżej jeszcze bardziej je sobie skopię.

Mruknęłam cicho i podeszłam do okna. Przy otwieraniu skrzypnęło.

Szlag!

Zamarłam. Słyszałam tylko chrapanie, więc odetchnęłam z ulgą. Spojrzałam w dół, na podwórze. Mój pokój znajdował się na drugim piętrze, więc widok był piękny. Noc była mroźna, czułam ją nawet przez grubą bluzę. Zresztą jaka miała być, skoro na dole skrzył się śnieg? Naprzeciw mnie rozciągała się ulica, ale po drugiej stronie budynku był las. Piękny, zielony las. Zrzuciłam polar i koszulę, rzucając je na łóżku.

Zimno... Ale w ubraniach ani rusz...

Ostrożnie wspięłam się na parapet. Spojrzałam na podwórze, na niebieskawy, błyszczący śnieg, wydający się teraz tak odległy. Mimowolnie zatrzęsły mi się kolana.

Dawno tego nie robiłam... najwyżej umrę.

Mimo lęku kwaśno się uśmiechnęłam. Taaa... najwyżej umrę i się stąd wyrwę. Odwróciłam się od okna i przechyliłam się na maxa w tył. Spadałam w noc i, mimo iż cały lot powinien mi zająć kilka sekund, miałam wrażenie, że lecę tak już kilka minut. Czas jakby zwolnił. Cudne uczucie. Nagle mocne szarpnięcie jak przy skoku z bango, albo jakbym otworzyła spadochron. Kilka mocniejszych ruchów i już siedzę z powrotem na parapecie. Zeskoczyłam z niego i zatrzasnęłam okno. Przycisnęłam skroń do zimnego szkła. Nie chciałam już do lasu. Ból w plecach zelżał, stał się wręcz znośny. Ale zamiast uśmiechu, na mojej twarzy pojawiły się łzy. Ciepła ciecz skapywała mi po szyi, zdając się palić wyziębioną skórę.

To dlatego jestem sama. To dlatego mnie rzucił. To dlatego nikt nie chce mnie znać. To przez to mam w życiu tyle bólu!

Odkleiłam się od szyby i zawlokłam na miękkich nogach pod lustro. Pęknięta szybka pokazywała mi zniekształconą twarz. Twarz upiora.

- I oto moje przekleństwo, oto moja przyczyna bólu.

Szepnęłam do siebie i rozłożyłam szeroko skrzydła.


Ostatnio edytowany Sobota, 09 Maj 2009, w całości zmieniany 1 raz(y).
Hokou Użytkownik jest offline
Postów: 12
Ostrzeżenia: 0%  
39730 Wysłany: 09 Maj 09 21:28 • Temat postu: Xantinus
Dziękować regulaminowi . A teraz kłania się moja zasada, a raczej równość "komentarz=rozdział", która obowiązuje do wyczerpania zasobów znajdujących się na moim komputerku XDD.


Rozdział 3

Tak jak myślałam... Dostało mi się.

- A więc tak.

Yuri strzeliła we mnie kożuchem, dając mi do zrozumienia, że mam go odwiesić. Nie zrobiła tego tylko dlatego, że jej się nie chciało. Zrobiła to, bo wiedziała, że ubabram ten kożuch krwią, a to jej da powód do dowalenia mi jeszcze większej kary.

- Więc tak...

Powiedziała łypiąc dużymi oczami na kurtkę, którą właśnie odwieszałam.

- Pobrudziłaś mi kożuch!!

W myślach już rozszarpywałam ją na strzępy.

Mogłaś się przynajmniej wysilić przy udawaniu tego zdziwienia! Grrr...


- Dobrze, za to dołożę ci do szlabanu.

Sz-szlabanu? Usłyszałam "szlabanu"?? Ją chyba powaliło! Dobrze wie, że potrzebuję ruchu!

Musiałam dziwnie wyglądać, bo spojrzała na mnie, a na jej twarzy wykwitła chora satysfakcja.

- Tak, dobrze usłyszałaś. Dostajesz szlaban i zakaz ćwiczenia na w-f'ie, to za próbę zamordowania się, i jeszcze zrobisz generalne porządki w sierocińcu.

Powaliło cię, kobieto?? Generalne porządki?!? Przecież to zajmie wieki!!

Przez "generalne porządki" nie miała na myśli uprania ciuchów i opielenia grządek. Miała na myśli zrobienie wszystkiego, dosłownie wszystkiego, co się dało. W tym malowanie ścian, przycinanie bluszczu, prasowanie koszul itp. Ona chyba faktycznie chce mnie zabić...

- I nie zniosę ci szlabanu, dopóki nie skończysz sprzątać. A teraz do łazienki i wyszoruj kafle!

Zawsze była wredna, ale teraz już przegina...

Bez słowa udałam się na górę, wiedząc, że jeśli się odezwę oberwę jeszcze bardziej. Jeden schodek, drugi schodek... czternasty schodek... bum! Wywaliłam się na deskorolce Taki'ego i usłyszałam złowróżbne strzelenie w kostce.

SHIT!! Ja mu chyba zajebię!!

Usiadłam na najwyższym stopniu i położyłam prawą nogę na lewej. Złapałam lewą ręką za stopę, prawą powyżej kostki i mocno pociągnęłam. Usłyszałam ciche "chrup!" i staw wskoczył na miejsce. Ból jednak pozostał. Palił tak samo jak ręce, które, teoretycznie, były już zdrowe. Powoli wstałam i ostrożnie dopełzłam do drzwi łazienki. Otworzyły sie z cichym skrzypnięciem. Spojrzałam na kaflową podłogę, bojąc się tego co mogę tam ujrzeć...

Jasna cholera...

I co ujrzałam. W świetle wschodzącego słońca mieniła się rubinowo plama na wpół zaschniętej krwi. Duża plama. Ogromna plama. Plama zajmująca prawie całą podłogę, od wanny do okna.

Czy ja musiałam stracić tyle krwi?!?

Zauważyłam, że ostatnio straciłam mniej osocza. Może dlatego, że to "ostatnio" było ładnych kilka lat temu? Sfrustrowana ze złości strzeliłam pięścią w kafelek.

Ja pier...

Spojrzałam ze zgrozą na ranę w dłoni, pełną odłamków ceramiki i na zbitą płytkę.

Pięknie! Tylko więcej roboty!

Przeskoczyłam nad kałużą krwi i stanęłam przed umywalką. Zaczęłam żmudną pracę wydobywania odłamków z rany. Prawie skończyłam, kiedy do moich wrażliwych uszu dobiegł głos Kiyoko narzekającej na wczesną pobudkę. To już ósma?? Podbiegłam do drzwi, rozchlapując wszędzie krew i przekręciłam kluczyk. Nie chciałam, żeby dwunastolatka władowała się na kałużę krwi. Nie, żeby miała się przestraszyć, o nie. Po prostu nie chciałam, żeby w poniedziałek głównym tematem rozmów było moje niedoszłe samobójstwo. Cichutko, żeby ta kwoka nie usłyszała, wróciłam do umywalki i skończyłam czyścić ranę. I wtedy popełniłam błąd. Spojrzałam w lustro. Stare, zaśniedziałe lustro, odbijające moją zakrwawioną, według wielu piękną, twarz. Delikatnie przejechałam po niej ręką i zebrało mi się na wspominki...

Ile już tu jestem? Pięć lat?... Dlaczego mi to zrobiliście? Bo jestem inna? Dziwna? Potrzebująca więcej ruchu i kontaktu ze zwierzętami? Bo próbowałam się zabić? Bo widziałam... widziałam...

Reszta nie chciała mi przejść nawet przez myśli. Wolałam o tym zapomnieć, wymazać z pamięci. Jednak wspomnienie było żywe i paliło. Paliło żywym ogniem. Tak żywym, jak ono w mej pamięci. A pamiętałam każdy zapach, dźwięk, ruch i pęd powietrza z tamtej chwili. Wszystko. Wszystko to, co zadało mi najwięcej bólu w całym moim życiu. Mój powód do pierwszej próby samobójczej.
Hokou Użytkownik jest offline
Postów: 12
Ostrzeżenia: 0%  
39728 Wysłany: 09 Maj 09 21:15 • Temat postu: Xantinus
Oj, pracy dużo przede mną, wiem... Póki co zamieszczam kolejny rozdział

Rozdział 2

Idioci...

Była ok. 6 nad ranem, a ja szłam ciemną ulicą w zakrwawionych ciuchach, brodząc w śniegu. Podniosłam z ziemi mały, czarny kamyk.

- Za co?!

Wydarłam się ciskając kamieniem przed siebie. Trafił w auto.

Upsss... Niedobrze!

Usłyszałam alarm. Nie pomyślałam, że uda mi się wybić szybę. Rzuciłam się pędem w boczną uliczkę, potem w lewo, prosto, w prawo. Zatrzymałam się przyszkole. Spojrzałam na płot, nie był zbyt wysoki. Niewiele myśląc przeskoczyłam przez niego i udałam się na boisko. Gdy mój wzrok padł na zaśnieżoną huśtawkę - niby zwykłą, zardzewiałą, popsutą - serce zabiło mi w innym tempie, powodując ból.

Za co?! Dlaczego?? Dlaczego!?


Po polikach popłynęły mi łzy złości, szczypiąc i zamarzając na twarzy. Podbiegłam do obiektu mej złości i zaczęłam kopać wykrzywiony metalowy słup.

Za co?... Dlaczego?... Po co?!?...

Przy każdym kopnięciu zadawałam sobie pytanie i zaczynałam kopać mocniej. Gniew dodawał mi sił. W końcu zabrakło mi energii, mimo iż rany leczą mi się błyskawicznie, i mam jeszcze kilka dziwactw, jestem tylko człowiekiem. Usiadłam na śniegu i oparłam się o słupek. Dopiero teraz dotarło do mnie, że mi zimno. Plecy, nogi i tyłek dosłownie mi zamarzały. Łzy poleciały mi teraz istnym wodospadem, spadając na zmarznięte ręce i rzeźbiąc zagłębienia i białym puchu.

Zaraz zamarznę...

Pomyślałam, po czym dodałam z ironią:

Chciałoby się...

Nie mogłam zamarznąć, moje serce biło szybciej niż u normalnego człowieka, więc nie mogłam teraz zamarznąć. Z trudem zacisnęłam i rozprostowałam dłonie. Od wschodu powoli zaczęło wychylać się słońce. Znikły gwiazdy, niebo jaśniało.

Przydałoby się wracać.

Wstałam, z lekkim oporem, ale wstałam. Chwilę później szłam uliczkami w stronę sierocińca.

Już wiem co powie: "Znowu próbowałaś się zabić, co? Tak łatwo się od nas nie uwolnisz, moja droga! Dobrze wiesz, że jak umrzesz zamkną ten Dom Dziecka, a ja nie mogę na to pozwolić! W przeciwnym razie osobiście zrzuciłabym cię z dachu!". Taaak, to byłoby bardzo w stylu tej baby.

Po drodze wgniotłam skrzynkę na listy, kopiąc z półobrotu i rozwaliłam światła uliczne. Pieprznięta jestem, wiem. To u nas rodzinne.

Przeklęci rodzice! Gdyby chociaż zrobili to gdy miałam parę miesięcy - nie, parę lat!

Moją twarz znowu wykrzywił grymas złości. Lekki śnieżek przemienił się w prawdziwą nawałnicę.

I ty, Matko Naturo, przeciwko mnie?? To ty zrobiłaś ze mnie dziwoląga, nie musisz mi jeszcze dogryzać!

Zakręt. Kolejny. Jeszcze jeden. I jeszcze.

Dlaczego ta pieruńska szkoła jest tak daleko?!?


Ostatni zakręt i już mym oczom ukazał się budynek z szarej cegły, porośnięty pluszczem. Paskudztwo... Tak jak myślałam, przed wejściem, w grubym kożuchu czekał ten babsztyl. Nazywałam ją "Yuri", bo po pierwsze: nie pamiętałam jej nazwiska, po drugie: kleiła się do jednej z wychowanek, sprawiając wrażenie zakochanej w niej.

- Makiko Xantinus! Znowu próbowałaś się zabić! Tak łatwo nie ma! Z chęcią bym cię wyręczyła, ale nie mogę! Do środka, bo marznę!

Oho, prawie tak jak myślałam. Eeeee.... Ona marznie?!? Co ja mam powiedzieć?!? Mam mokre od krwi ubranie, jestem w piżamie, a jej jest zimno?!?

Weszłam do środka bez większych kłótni.

Dostanie mi się...



Mam ich trochę, a przy którymś z kolei kolega porównał mnie do Rowling |D'...
A, i mam takie pytanie - czy muszę cenzurować przekleństwa? Nie lubię cenzury, a trochę ich później będzie ._.'...
Hokou Użytkownik jest offline
Postów: 12
Ostrzeżenia: 0%  
39726 Wysłany: 09 Maj 09 20:36 • Temat postu: Xantinus
Rozdział 1

Po co?... Po co pozwoliłeś mi Cię pokochać?
Dlaczego?... Dlaczego mnie porzuciłeś?
Czemu?... Czemu na każde Twoje wspomnienie, Twojego oddania, Twojej miłości, boli mnie serce? Czemu na wspomnienie Twoich ust, tego jak mnie całowałeś, pieką mnie własne?
Ty dałeś mi miłość i szczęście - Ty pozbawiłeś mnie obydwu.
Ty dałeś mi chęć życia - Ty zabrałeś ją podwójnie.
Ty... Ty byłeś moją jedyną siłą, jedyną osobą dla której jeszcze żyję. Żyję?... Już niedługo.


Na zimnych kafelkach wciąż rosła i rosła plama szkarłatnego płynu. Jasne płytki nie zdążyły jeszcze wybieleć, a już czerwieniały w świetle zachodzącego słońca. Pośrodku kałuży leżało źródło problemu - ja. Chuda, blada i prawie nieżywa trzynastoletnia dziewczyna.

Nie ma dla mnie miłości na świecie, powinnam była już zrozumieć.
Nie dla mnie, nie dla sieroty...


Oczy zaszły mi mgłą, a ciężkie powieki opadły.
Zaciśnięta dotąd pięść otworzyła się a ze środka wysunęła się pognieciona fotografia... Fotografia przedstawiająca młodego chłopaka.

***

Razi...

Otworzyłam oczy, po czym gwałtownie je przymrużyłam. Patrzyłam w ostre światło, ale nie chciałam odwrócić wzroku. Umysł miałam wciąż przyćmiony, więc nie do końca kojarzyłam co się dzieje.

Gdzie ja jestem? No tak, na piekło za jasno, na niebo nie zasługuję...

Chciałam przesłonić oczy ręką, jednak przeszkodziła mi w tym dziwna rurka przymocowana do wierzchu mojej dłoni.

Co do..?

Nie dokończyłam myśli. Skupiłam się na miarowym pikaniu, które dopiero teraz zaczęłam słyszeć. Moje zmysły powoli się wyostrzały, już nie widziałam światła, lecz zarysy lamp. Poczułam, że leżę a pod nosem mam coś jakby też rurki. Teraz już wyraźnie słyszałam szumy maszyn, zimno ziejące od ciemnego okna. Cały czas jednak widziałam niewyraźnie. Czekałam. Nie ruszałam się, by nie kusić losu. Wreszcie i wzrok wrócił do normy. Znajdowałam się w sterylnie czystym pomieszczeniu, za oknem prószył śnieg, a ja leżałam w łóżku przykryta białą kołdrą. Podniosłam do góry ręce. Miejsca w których zatopiłam w nie odłamki szkła były zaklejone, a na dłoni miałam rurkę połączoną z kroplówką z krwią.

No nie, nie mówcie mi, że...

Znów nie dokończyłam. Do mojej sali wszedł lekarz. Popatrzył na mnie dziwnym wzrokiem i szybko wybiegł. Usłyszałam jeszcze jak woła "Doktorze, doktorze!".

Wystraszył się czy co?

Po chwili wpadło do sali kilka fartuchów w białych kitlach.

- Dobrze się czujesz?
- Możesz poruszać rękami?
- Nie jest ci słabo?

Dopytywali się cały czas. Sama czułam się bardzo dobrze, jednak oni byli czymś bardzo zdziwieni.

- Nic mi nie jest

Rozległ się mój zachrypnięty głos

- Dziewczyno! Dotarłaś tu trzy godziny temu praktycznie bez krwi!
- I?

Oho, wkurzyli się

Ucieszyła mnie ta myśl, kocham wkurzać ludzi.

- Proszę, oto dowód!

Zdarłam plastry na mojej ręce. Dwóch lekarzy rzuciło się bym tego nie robiła, ale miałam ich głęboko... no domyślcie się gdzie^^. Trzeci stał z miną "Sama sobie zawini...". Miły. Ledwie zwrócili uwagę na moją rękę a osłupieli. Nie było nawet zadrapania po głębokich na kilka centymetrów ranach jakie sobie zadałam.

- Mogę iść do domu?



Pierwszy rozdział zryłam, ale może komuś przypadnie do gustu |D'...
© 2003 - 2024 HMT. Design & Code by gnysek.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.