dodałem w nawiasie prawie ;P
Miałem pełny skład tak naprawdę.
A co do odczuwania że gra się naprawdę - w BG2 grałem poważnie z 3-4 lata temu i wtedy raczej nie właziłem w tą grę tak ^^
I dobrze.
Ja też wykonywałem każdy poboczny- ale ja nie okradałem każdego ;P
a co do reputacji - szybko miałem ją na maxa, z zabójcy praktycznie nie korzystałem i tyle ^^
Co do Aerie - fajna babka, Jaheira też, ale jakoś nie kocham postaci z gier ;)
Stanowczo wole te z życia
Z obiema sobie dałem spokój i jako samotny (prawie) bohater szalałem po świecie
Wysłany: 27 Paź 05 21:32 • Temat postu: mhm cz. 2 <I love intelygentne nazwy tematów>
No i tutaj daje drugi plik opowiadania - młodszy od tamtego, część była daaawno na starym forum - bodajże jeszcze na free4web.
Zrezygnowałem z niego, gdyż to opowiadanie - podobnie jak z koboldem opierało się na systemie D&D - któy mi coraz bardziej przeszkadzał, wiec w końcu z niego zrezygnowałem.
To opowiadanie także nie jest specjalnie redagowane ;P
Fantasy Fick
Rozdział 1
Zbliżał się wieczór...
Eerion, jak co wieczór sączył piwo w karczmie "złoty jeleń" po ciężkim dniu pracy u starego mistrza. Wszakże noszenie ksiąg magicznych liczących po kilkaset, ba - kilka tysiecy stron przez cały dzień i robienie innych równie męczących prac w wieży magicznej potrafi człowieka wykończyć.
Po raz setny myślał, kim są jego rodzice... Nikt tego niestety nie wie... Porzucono go pod domem jakiegoś arystokraty który go przygarnął... Gdy w wieku 4 lat u chłopaka odkryto talent magiczny jego mistrz obiecał wziąć go pod nauki po dwudziestym roku życia... Jak obiecał tak zrobił dzięki czemu rozwinął swój talent magiczny coraz rzadziej spotykany w dzisiejszych czasach... Z pewnych poszlak wiadomo że stosunkowo często rodzicami takiego człowieka były istoty magiczne. Czy i tym razem tak było? Jeśli tak to czym byli jego rodzice?
Z Zadumy wyrwał go Roten - jeden ze służących pracujacych w wieży...
- Przepraszam, ze przeszkadzam- mistrz wzywa pana do wieży... - powiedział najszybciej jak umiał, a następnie zaczął wyrównywać swój oddech, aby uspokoić organizm po bieganiu po mieście...
= Pewnie znowu chce żebym pokazał mu że mój talent jest naturalny - ehhh. Już ma niezłe problemy z pamięcią.. Niestety... = Pomyślał młodzieniec.
Biegł między wąskimi uliczkami odruchowo skręcając raz w lewo, raz w prawo. Po paru minutach dotarł do podnóży jednej z kilkunastu wież magicznych wspinających się ponad dachy domów w zachodniej części miasta- wieża jego mistrza była jedną z większych - w końcu sam starzec był jednym z najpotężniejszych magów w królestwie- niestety był, bo z wiekiem zaczął wszystko zapominać i talent magiczny zaczął opuszczać jego ducha, ale i tak jest teraz potężnym magiem.
Wspinał się po rozległych chodach skacząc po dwa stopnie. W końcu po paruset przebytych stopniach dotarł na górę...
Otworzył ciężkie hebanowe drzwi i wszedł do tak znanej mu pracowni jego nauczyciela... Zobaczył go siedzącego w sowim starym bujanym fotelu, który dzięki magii jeszcze istniał.
- Nareszcie jesteś mój młody uczniu - wybacz, że cię wezwałem w czasie, gdy powinieneś odpoczywać, lecz...
Niestety mam niepomyślne wiadomości - niedługo odejdę z tego świata i nie jestem w stanie dłużej już ciebie uczyć.
I tak żyłem dłużej niż przeciętny elf...
No, ale nie martw się - moje ciało już jest słabe, a i ja zamierzam wreszcie sobie odpocząć...
Napisałem specjalny list - wręcz go mojemu młodszemu bratu mieszkającemu w Aregoście- on cię dalej będzie uczył.
Natura obdarzyła go większym talentem niż mnie, choć jest młodszy o wiele lat, to potężniejszy niż ja...
Teraz proszę idź - nie chcę żebyś oglądał jak umieram, a umrzeć mogę w każdej chwili... Czuję jak mój duch się niespokojnie szarpie czekając aż się uwolni od tego zniszczonego ciała – powiedział patrząc na swoją zniszczoną wieloma magicznymi eksperymentami rękę
Chłopak wyszedł zmieszany - Tyle myśli kotłowało się w jego głowie... – obrócił się żeby ostatni raz spojrzeć na pokój jego mistrza- był pomalowany zieloną farbą magiczną o odcieniu jaki sobie jego pan życzył. Na stołach były porozstawiane przyrządy magiczne i stojaki zapełnione fiolkami z różnokolorowymi eliksirami...
No, ale posłuchał ostatniej rady swego mistrza - zaczął się pakować wspominając wszystkie chwile- te lepsze i gorsze, jakich doświadczył żyjąc tutaj.
Wziął swą torbę, zapakował ją na konia i wyjechał przez północną bramę w kierunku nieznanego mu Aregostu, zastanawiając się, co go tam czeka i jak bardzo podobne do starego będzie jego przyszłe życie...
Powoli zbliżała się pierwsza noc, od kiedy Eerion opuścił swój dawny dom...
Targały nim przeróżne emocje.
Od skrajnego smutku, że stracił dom i mistrza
Do skrajnej uciechy z nie musi już nosić ksiąg, oraz że trafi do jeszcze potężniejszego maga...
W końcu zapanował nad chaosem w swojej głowie i zboczył trochę ze szlaku i koło drogi rozbił namiot. Przywiązał konia do drzewa i rozpalił ognisko za pomocą jednej z magicznych sztuczek.
Popatrzył się w gwiazdy... Były dzisiaj bardzo dobrze widoczne, ponieważ księżyc był w nowiu. Rozróżnił parę najważniejszych konstelacji w tym jednorożca, płonącego jeźdźca i wywernę.
Potem zjadł pospiesznie kolację i położył się spać.
Nie zdążył nawet, choć trochę wypocząć, gdy usłyszał tupot nóg i pomruki.
= Ktoś chyba liczy na łatwy łup = pomyślał, chwycił swój kij i wyskoczył z namiotu. Dzięki nocnemu widzeniu przez innych elfów zwanego infrawizji zobaczył 4 ludzi, którzy maszerowali z jakimiś toporkami.
Na szczęście oni go nie usłyszeli- byli zbyt podnieceni, a elf nie tak łatwo usłyszeć
=pewnie myślą ze i tak ta samotna ofiara im nie ucieknie, dlatego tak głośno maszerują... Żeby się przypadkiem nie zdziwili... =
Odskoczył za pierwsze drzewo i zaczął szeptać magiczne inkantacje.
W powietrzu zaczęły się unosić kolorowe iskry, rozświetlając drzewa w pobliżu, co nie uszło uwadze rzezimieszków. Ci wyklinając swą głupotę ruszyli na niego...
Przebiegli może z połowę trasy, gdy czar został ukończony.
Z palców młodego maga wystrzelił promień ognia szeroki na około 30 centymetrów... Żółto-pomarańczowy płomień przecinał powietrze lecąc do celu. Wprawdzie pierwszy z rzezimieszków odskoczył na bezpieczną odległość, za to drugi i trzeci nie mieli takiego szczęścia i ich zbroje wyglądające na zrobione z garbowanej skóry jakiegoś zwierzęcia leśnego błyskawicznie zajęły się ogniem. Ostatni z nich dostał centralni w klatkę piersiową. Cios odrzucił go do tyłu. Nie zdążył nawet krzyknąć – był pierwszą ofiarą tego starcia... Podpaleni w panice rzucili się na ziemię i próbowali zdusić płomienie...
= Głupcy - pomyślał zaklinacz - nie zdążycie zgasić tego płomienia. Jest magiczny i nim udałoby wam się go zgasić to staniecie się węgielkami=
Ostatni, który przeżył dobiegł do Eeriona i próbował pozbawić go głowy, lecz bezskutecznie - elf się schylił, a ostrze topora zagłębiło się w pniu drzewa.
= Niedobrze - pomyślał - wśród drzew z wrogiem przy sobie niemożliwe jest dobre walczenie z kijem =
Upuścił go i wyciągnął sztylet odskakując, gdy rzezimieszek wyrwał topór. Ten jednak spróbował od razu zadać drugie ciecie - co zaskoczyło młodzieńca i Rozcięło mu skórę, wraz z ubraniem na wysokości ramienia.
Przeklnął swą głupotę i rzucił się sztyletem na przeciwnika próbując podbiec do niego i zadać mu cięcie, lecz tamten nie był głupi i wymachując toporem nie pozwalał mu się zbliżyć.
= Nie zbliżę się do niego = stwierdził = muszę zaryzykować, lecz... Jeśli się nie uda to będę martwy, ale cóż mam do stracenia? Przecież i tak nie uda mi się nic teraz wyczarować...=
Zaczął się wycofywać, w pewnym momencie umyślnie potknął się o korzeń drzewa. Tamten widząc to rzucił się na niego z okrzykiem bojowym zamierzając zadać cięcie od góry...
Lecz nie zdążył. Odsłonił się, a sztylet ciśnięty przez Zaklinacza wbił się centralnie w jego pierś przebijając serce.
- Tyyy..... - Próbował wycharczeć człowiek plując krwią, lecz nie zdążył.
Osunął się martwy na ziemię...
= To by było na tyle- teraz muszę wreszcie wypocząć, a mam nadzieję, że moja wizytówka nie zwabi mi tu żadnych wilków=
Następnie oddarł kawałek szaty i przewiązał nią ranę =
Sprawdził czy ostrze nie było zatrute i wrócił spać wyczerpany i modląc się, żeby nic go tej nocy już nie spotkało...
Obudził się późnym rankiem.
Wyszedł z namiotu i sprawdził czy koń jest cały...
Na szczęście żył i miał się dobrze.
Tylko stada kruków oblegały martwe ciała...
Złożył namiot, odwiązał konia i ruszył w dalsza drogę...
Po następnych 3 dniach spokojnej podróży dotarł do bram Aregostu.
Miasto było olbrzymie.
O wiele większe niż Teron, w którym dotychczas żył.
Eerion wjechał przez bramę i pytając ludzi po drodze dotarł do bramy brata Lema.
Wrota wieży otworzył mu jeden ze służących...
- Czego pan sobie tu życzy?-
- Czy tutaj mieszka brat maga Lema? - Wolał się upewnić...
- Ma pan na myśli Erynutha? - Tak, on tu mieszka.
- Chciałby pan coś od niego? -
- Tak – porozmawiać- wysyła mnie jego brat.
- Proszę za mną... -
Minął wielkie drzwi z dębu i zaczął się wspinać po marmurowych schodach.
Wszystko było oświetlone magicznie- światło po prostu promieniowało ze ścian jakby naturalnie.
PO paruset stopniach dotarli na szczyt.
Służący otworzył wielkie drzwi - te także były dębowe.
Chłopak wszedł do wielkiej sali w której było wszystko – warzące się dziesiątki eliksirów, olbrzymie księgi z zaklęciami, zwoje, broń o magicznych właściwościach (najbardziej uwagę Eeriona przykuł miecz długi wiszący na ścianie co po którego powierzchni krążą płatki śniegu i cienkie kawałki lodu ).
Zobaczył także wielkie krzesło z jakiego metalu po którym w magiczny sposób krążyły wielkie plamy barw powoli się przesuwając... Na nim siedział Erynuth. Wyglądał na coś koło dwustu lat czyli był o wiele młodszy od swojego brata, miał też wspanialsze szaty – były wykonane z czegoś co wyglądało n len, lecz zmieniały barwy zależnie od kątu widzenia – najprawdopodobniej za sprawą magii jak wszystko tutaj. To zrobiło na zaklinaczu ogromne wrażenie – ale najbardziej zdumiały go ściany- po nich krążyły obrazy przedstawiając jakieś wydarzenia – tym razem widział jak pewien rycerz na koniu walczy z wywerną. Sam mag zdawał się podsypiać. Gdy chłopak już się nadziwił wszystkiemu- służący podszedł do maga i obudził go lekkim szturchnięciem szepcząc coś przy tym. On po chwili otworzył oczy, wyprostował się, ziewnął i odesłał służącego do jego zajęć. Poczekał aż ten wyjdzie i zamknie drzwi za sobą, a następnie zapytał:
- Czy coś chciałeś młodzieńcze?-
- Mam dla pana straszną wiadomość - pana brat Lem nie żyje. Umarł ze starości. Przed śmiercią powiedział mi, abym przybył tutaj kontynuując u pana swe nauki magiczne... -
- to bardzo zła wiadomość... – po czym zamyślił się... - Mój brat był dobrym człowiekiem i wiele zrobił dla pobliskich krain... A ja mam cię teraz uczyć? Otóż - ja mam już ucznia... – znowu się zamyślił... - jedyna opcja to - jeśli się zgodzisz oczywiście - urządzić bitwę miedzy wami dwoma. Zwycięzca będzie moim uczniem, a przegrany odchodzi... jeśli przeżyje.... Czy się zgadzasz? -
- Chłopak nie wiedział co zrobić – myślał kim mógłbym być jego uczeń. Może być starszy wiekiem, stażem, a przecież ma też potężniejszego nauczyciela. No, ale jak nie zaryzykuje to nie będzie mógł kontynuować dobrze swej nauki magicznej- zresztą w lesie się udało to teraz także. PO chwili odpowiedział:
- Zgadzam się-
- wiec dobrze. Walka rozegra się jutro... Dziś będziesz w mojej wieży jako gość...
- Eerion poszedł spać zamyślony- dumał o tym magu, o jego oczach- jakby były takie.... pradawne... Zupełnie nie wyglądające na dwieście lat. Jeżeli jest młodszy od swojego brata to ile tamten jego brat naprawdę musiał mieć lat? Ale przecież oczy Lema nie były taki jak jego... Myślał także o turnieju, – co mu się przytrafi i kim będzie jego przeciwnik. Niedługo potem poszedł spać z myślą, że będzie jutro potrzebował dużo energii...
Obudził się po krótkim, lecz jakże relaksującym snem po niewygodach podróży.
Założył dzienne ubranie, przypomniał sobie wszystkie czary, jakie zna – te podstawowe i te potężne, których - mimo ogromnych dla tak niedoświadczonego maga zużywanych pokładów energii magicznej związanej z brakiem biegłości i doświadczenia do rzucania tego typu czarów - przydają się w najgroźniejszych momentach.
Zatknął sztylet za pas, kij wziął do ręki i zszedł na dół...
Na dole czekał służący – ten sam który otworzył mu drzwi, który pokazał mu drogę gdzie dojść na miejsce walki...
Zobaczył duży kamienny plac pomiędzy innymi magicznymi wieżami
=to pewnie tutaj magowie trenują, walczą i testują swoje zaklęcia= pomyślał.
Zobaczył tam też Erynutha i jego ucznia - osobę wyglądająca na półelfa- młodszego od niego, ale bardziej zaprawionego w bojach o czym świadczyło kilka blizn na jego lewej ręce i twarzy...
Stanął po przeciwnej stronie placu w odległości około 30 metrów od drugiego ucznia.
PO chwili usłyszał głos Erynutha:
- Walczycie aż któryś z was się podda lub do zginie. To jest jedyna reguła- życzę wam powodzenia... Zaczynajcie! -
Na początek zmierzyli się wzrokiem. Gdy ten etap mieli za sobą - jak na komendę rozpoczęli mruczeć inkantacje - po sekundach z ich dłoni wystrzeliły fioletowe pociski - przypominające zaciśnięte pięści. Czary pomknęły w kierunku wroga - lecz uczeń maga wystrzelił jeden pocisk więcej...
= źle – pomyślał chłopak – jest to jeden z tych czarów których uniknięcie bez magii jest praktycznie niemożliwe- muszę coś zrobić, albo z walki zrobi się egzekucja...=
Mniej więcej na środku pociski zderzyły się w rozbłyskach energii i dymu- lecz czwarty mknął dalej w kierunku elfa który przyjął pozycję obronną jakby chciał walczyć z pociskiem co wywołało rozśmieszenie Erynutha. Gdy pocisk już był blisko ten szarpnął kijem jakby próbował nabić na niego pocisk. Skutek był taki że magia zaczęła przeżerać się przez drewno, w połowie drogi osłabła, aż w końcu znikła. W tym momencie bok ramienia Zaklinacza przeszył jakiś pocisk, a ten poczuł straszny ból jakby ramię mu zaczęło płonąć...
= trująca strzała melfa- pomyślał. Za bardzo skoncentrowałem się na pocisku... Cud że mnie tylko zahaczył=
I w tym momencie zaczął szeptać inkantację, Gdy skończył Jego ciało objęła niebieska aura, a ramię przestało piec... trucizna została usunięta...
Zręcznym ruchem odskoczył przed inną trującą strzałą pędzącą w jego kierunku i przystąpił do kontrataku- Parę szybkich słów i ruchów rąk i z jego dłoni wystrzelił ognisty promień i pomknął w kierunku przeciwnika... Ten niestety jakoś zrozumiał co jest grane i odskoczył zręcznie gasząc płomień strugami przyzwanej wody...
= jest mądry.. - pomyślał Eerion... - ale nie zna wszystkich moich sztuczek =
podpalił resztkę swego kija i cisnął nim w kierunku wroga używając podmuchu wiatru. Ten pomknął w kierunku półelfa, a gdy ten próbował uniknąć go wysłał w jego kierunku lodową strzałę....
Mag popełnił ten sam błąd który wcześniej wykorzystał- nie zwrócił uwagę na następny - błyskawiczny atak wroga- i przypłacił do lodową strzałą w nodze która zmroziła mu mięśnie wokół rany... Z krzykiem osunął się na ziemię.
- teraz albo nigdy - szepnął do siebie Eerion, i skoncentrował myśl na jednym z najpotężniejszych czarów jakich znał...
Jeszcze z niego nie korzystał, ale cóż - musi sie udać.
Zużył całą swą energię jaką był w stanie włożyć w ten czar i w stronę wroga poszybowała ognista czaszka z węgielkami w oczodołach... Mimo że nie trafiła w przeciwnika, z powodu zmęczenia odpaleniem czaru, to kula po uderzeniu stworzyła potężną falę ognia, która dosięgła ucznia mającego przerażenie w oczach i próbując wykrztusić - poddaję się!- mając nadzieję że mu się uda przeżyć, lub mistrz to zatrzyma... Niestety pozostały z niego tylko spalone szczątki...
Pojedynek dobiegł końca...
- Gratuluję chłopcze - rzekł mag - teraz możesz być moim uczniem - dzisiaj masz dzień wolny, zeby odpocząć bo widzę że ten czar cię zmęczył i to mocno, choć to i tak dobrze ze w ogóle udało ci się go puścić. Możesz pozwiedzać miasto jak chcesz...
Mimo że mag sprawiał wrażenie że trafił mu się ktoś bardziej pojętny, to można było zobaczyć w jego oczach pewien smutek... Najprawdopodobniej ten uczeń nie był od niedawna i coś dla niego znaczył... Mimo wszystko...
- NIE dziękuję - położę się spać i może potem... -
Słaniając się na nogach - smutny ze musiał zabić niewinnego człowieka i zarazem wesoły ze przeżył i wygrał Eerion wrócił do pokoju, padł na łóżko i w mgnieniu oka zasnął snem sprawiedliwego...
Rozdział 2
Minęły już z dwa tygodnie od czasu rozpoczęcia nauk u nowego mistrza i młodzieniec musiał przyznać, że nauka tutaj wygląda zupełnie inaczej niż u jego starego nauczyciela...
Nie ma już noszenia ksiąg, za to jest silny trening umiejętności magicznych.
Jak zwykle rankiem młody zaklinacz wszedł do dużej sali należącej do jego pana - była pomalowana czymś specjalnym, bo ściana zmieniała wizerunki według chęci jego pana- teraz było widać setki rycerzy galopujących na swych koniach zmierzając na spotkanie wrogiej armii...
Odwrócił się i zapytał mistrza:
- co będziemy robić dziś panie? - znowu trzeba pojmać parę bestii pokroju niedźwieżuków czy mam ćwiczyć celność moich czarów?
- nie... - po czym uśmiechnął się - nie chcę żeby jakiś niedźwieżuk rozpołowił twoją głowę, jak prawie stało się ostatnio jak nie zauważyłeś trzeciego z nich... No, ale dobrze- dzisiaj też dostaniesz zadanie - musisz dostarczyć tą księgę magiczną to pobliskiego miasteczka. Tylko mam dwie uwagi:
po pierwsze - nie zaglądaj do środka, ponieważ nie jest to księga przeznaczona dla ciebie. Nikt też poza odbiorcą nie może jej otworzyć.
Po drugie - ta księga jest cenna więc pewnie któryś z zazdrosnych magów będzie chciał ją przechwycić wiec bądź czujny.
Odbiorcą jest Gerich mieszkający w Lerentuh około 50 kilometrów na południe od Aregostu. A teraz śpiesz się bo to sprawa nie cierpiąca zwłoki-
Eerion dostał do rąk księgę. Była obita jakąś cenną tkaniną i liczyła na oko z tysiąc stron. Położył ją w bagażach obok swojej księgi która wyglądała niezwykle biednie przy przesyłce,
wybiegł z wieży, wziął ze stajni swojego rumaka i wyruszył w podróż.
= nie jest źle - jest rano, a jak się pospieszę to wieczorem będę w połowie drogi z powrotem = pomyślał.
Jechał trochę szybciej niż normalnie, żeby i zarazem nie męczyć konia, ale także żeby się nie wlec. Mijał olbrzymie pola rolnicze na których uwijało się parędziesiąt wieśniaków dbających o to żeby ich zboże rosło jak najlepiej.
Zobaczył z boku jakiegoś adepta który na zamówienie przyzywał wodę do gorzej nawadniających fragmentów pola...
Po około dwóch godzinach wjechał w gęsty las- przed nim droga, za nim droga, a parę metrów od niego las.. i z lewej i z prawej.
= jest źle- idealne miejsce na zasadzkę- muszę jak najszybciej stąd wyjechać =
Jechał tak ponad pół godziny. Z przodu było już widać koniec tego lasu...
Lecz nagle koń omal stanął dęba tak gwałtownie, ż Elf ledwo utrzymał się w siodle.
Zobaczył jak otoczyło go z 8 ciężkozbrojnych orków z toporami z trzymetrowym trollem trzymającym wielką maczugę na czele
- Dawaj to co wizisz - krzyknął łamanym wspólnym
- Musisz mi ją sam zabrać głupcze - krzyknął i szybko wystrzelił 3
magiczne pociski.
Pierwszy trafił w orka wgniatając mu zbroję i odrzucając go parę kroków do tyłu. Drugi miał mniej szczęścia, gdyż pocisk trafił go centralnie w twarz- ten zachwiał się i wywrócił zachlapując posoką stojącego w pobliżu trolla.
Troll, w którego był wymierzony trzeci pocisk dostał wprawdzie, lecz nie dość, że się nie ruszył to rana po pocisku chwilowo się zarosła a ten zaśmiał się ochryple
- myślisz ze jesteś w stanie mnie zranić głupiutki elfie? -
W tym momencie coś szarpnęło i jego koń stanął dęba, a następnie zarył o ziemię waląc w bruk kopytami. Chłopak odturlał się szybko na bok i spojrzał na sytuację. Jego koń... Najwierniejszy przyjaciel miał wbite 2 topory w bok i kwiczał z bólu w agonii...
Nagle zobaczył wszystkie chwile, które spędził z tym koniem- lepsze i gorsze... Jak nieraz uratował mu życie lub pomógł. Był z nim już tyle lat... Poczuł jak łzy napływają mu do oczu i wzbiera w nim wściekłość...
Bez wahania rzucił się z kijem na orka, gdy ten zamachiwał się do następnego ataku i odsłonił się - wbił mu go w kark z taka siłą, że ten przeszedł przez nią na wylot mijając kości...
W tym momencie poczuł jak coś ostrego rozrywa mu skórę na plecach wprawiając maga w taki ból, że ten aż przegyrzł wargę...
= Drugi ork... = pomyślał i wyciągając sztylet ukryty pod szatą odwracając się szybko wysłał go na wysokość głowy. Chociaż zadrasnął mu tylko policzek, wystarczyło to - Ork zaryczał ze wściekłości, lecz nim zdołał cokolwiek zrobić jego ciało przeszył magiczny pocisk.
Drugi był znowu wycelowany w trolla - miał nadzieję, że trafi w drugi nerwalogiczny punkt...
Fioletowy pocisk zagłębił się w ciele, lecz te ślady, co po nim zostały od razu się zasklepiły.
- Zabici to ścirwo - i przynieście mi jego głowę... - Krzyknął
Pozostałe 5 orków ruszyło na niego... Wymac***ąc toporami i krzycząc przekleństwa w swym chrapliwym, przeklętym języku....
Ledwo udało mu się przyzwać jedną lodową strzałę - która przeszyła pierwszego na wylot na wysokości serca, oraz wbiła się w rękę drugiego mrożąc mu go i wprawiając go we wściekłość, albowiem nie mógł już trzymać topora. Bestia zawyła i rzuciła się z pięściami na niego...
Znowu poczuł poczuł ostry ból – tym razem w klatce piersiowej i rozmazał mu się obraz przed oczami...
= To koniec – pomyślał-... Zawiodłem... Wybacz mistrzu... I Orenie.... - Bo tak zwał swego konia... -=
Kątem oka zobaczył jeszcze jak ork, który dostał w ramię lodową strzałą pada na ziemię...
= Zabiłem ich pięciu... Dałem z siebie wszystko... =
I stracił przytomność.
Obudził się i spojrzał w niebo - nie było jeszcze południa nawet...
Spojrzał na swoją klatkę piersiową, lecz prócz podartych szat nie było widać żadnych uszkodzeń - nawet blizny...
- Potem będziesz się oglądał - teraz chodź mi pomóż... - Usłyszał głos przed sobą.
Zobaczył jak jakiś półelf ubrany w coś na wzór skórzanej zbroi z łukiem w ręku i pustym kołczanem na plecach ucieka przed trollem, który naszpikowany strzałami- ignorując je próbuje go dorwać...
Wstał szybko na nogi i z trudem zaczął regulować przepływ energii magicznej w swoim ciele-, Gdy stwierdził ze nie uda mu się to idealnie zaczął szeptać inkantacje- po chwili z jego dłoni wystrzeliła płonąca strzała pędząca w kierunku trolla – wbiła mu się w bok, a ten zawył z bólu i rzucił się tym razem na zaklinacza...
- Uciekaj - krzyknął druid - nie masz z nim szans!!-
Jeszcze skumulował resztę swojej energii i zaczął przyzywać żywioł powietrza.
Po jego dłoniach zaczęły przeskakiwać iskry, a gdy troll był tuż przy nim utworzyła się kula w powietrzu, z której wystrzeliła oświetlająca błyskawica, która uderzyła w trolla i przebiła mu wnętrzności na wylot ochlapując wszystko za nim krwią - potem walnęła w drzewo i złamała je podpaliła...
Troll ostatkiem sił próbował jeszcze złapać Eeriona, i wprawdzie mu się udało, lecz uścisk był tak słaby, że ten prawie nic nie czuł- i wykorzystując słabość trolla wysłał mu magiczny pocisk prosto w twarz, co wprawdzie powaliło trolla, lecz zarazem także obryzgało go litrami jego posoki.
Upadł na ziemię i próbując się nie poślizgnąć na zakrwawionej trawie podszedł do Druida.
- Dziękuję- uratowałeś mi życie- bąknął
- Ty mi też- jesteśmy kwita. Teraz chodź do mnie, bo przyda ci się odpoczynek - i zatykając nos dopowiedział - i kąpiel
- Dziękuję - powiedział. Wziął ekwipunek z konia płacząc przy tym z bólu nad stratą towarzysza i ruszył w kierunku druida.
Szli między drzewami w ciszy, aż w końcu doszli do czegoś, co przypominało dom/
Była to prosta chałupa z żerdzi i drewna, tuz koło strumyku.
Eerion zdjął bagaż, wykąpał się i wszedł do chaty druida...
...
Ostatnio edytowany Sobota, 18 Listopada 2006, w całości zmieniany 1 raz(y).
Wysłany: 27 Paź 05 21:25 • Temat postu: mhm <nie ma to jak inteligentna nazwa>
Jako ze ostatnio ten dział rpzezywa zastój (chodzi o ficki) to dla odzywienia chciałbym wrzucić moje najstarsze - niedokońcozne opowiadanie.
Ma ono ponad 1,5 roku wtedy zaczynałem pisać, więc nie wiem czego sie możecie spodziewać - może to w przyszłości przeredaguję, zobacze.
Powiem tylko że głównym bohaterem jest kobold o wdzięcznym imieniu Marian ^^
I
Był ciepły późnowiosenny dzień. Wiatr delikatnie szumiał w gałęziach olbrzymich dębów rosnących wokół osady. Mały kobold imieniem Marian leżał w cieniu jednego z tych wielkich dębów. Patrzył w zamyśleniu na płynące po niebie chmury i rozmyślał o przyszłości. Marian nie był zwykłym koboldem jak jego rówieśnicy., był synem władcy wioski zdezelowanej strzały - Arona. Młody koboldzik marzył jak to gdy dorośnie będzie siedział na złotym tronie- nie miedzianym jak ten jego ojca, ale szczerozłotym- wytopionym z łupów z wojen na które zwycięzko poprowadzi swe wojska.... Rozmyślał o tym jak będzie siedział na tronie, wokół pięknych, młodych i półnagich koboldek gotowych zrobić wszystko na każde jego skinienie.
Jego rozmyślania zaczęły chodzić na nieodpowiednie dla następcy tronu myśli
Gdy nagle nad jego uchem rozległ się głos:
-wstawaj leniu! Ojciec chce cię widzieć na zebraniu! Musisz wreszcie się nauczyć rządzenia-
To jego siostra darła mu się do ucha.
Marian wstał i powłócząc nogami ruszył w kierunku hali głównej wyróżniającej się tym że to była jedyna z całości zbudowana z drewna budowla w wiosce.
Wszedł do sali gdy jakiś staro wyglądający kobold szeptał coś władcy- Marian rozpoznał w nim emisariusza który kilka lat temu wyruszył w świat z zamiarem zawiązania pokoju z innymi plemionami. Jak się okazało wrócił do wioski z żonką i kilkoma dziećmi-nie próżnował w życiu towarzyskim, ale i w polityce miał pomyślne wieści- udało mu się zawiązać sojusz z a 4 wiosek, a 4 obiecała pomagać, ale tylko w wyjątkowych sytuacjach- co ogólnie tez można było uznać za sojusz. Król pełen szczęścia zaczął sączyć ze swojego miedzianego pucharu jakieś wino przywiezione w prezencie od władcy jednej z nowo zaprzyjaźnionych wiosek. Wtem do sali obrad wpadł zdyszany posłaniec krzycząc:
- Panie! Wrogo nastawiona grupa koboldów niosąca flagę wioski czerwonego księżyca zbliża się w naszym kierunku!
- Ilu ich jest??- zapytał zaniepokojony władca
- Koło 40 krzyknął przerażonym głosem strażnik
Władca zamyślił się. 40 żołnierzy to było dużo jak na jego wioskę. Mogą przegrać, albowiem niewiadomo czy wrogów nie było więcej, lub czy nie mają ukrytej broni. Król zdenerwował się- to był najgorszy czas na wojnę- Ziemia wydawała plony, a zapasy były na ukończeniu nawet jeśli wygrają tą bitwę to mogą stracić wiele z dorocznych zbiorów i jego wiosce mógł zagrozić głód- a głodny kobold może być groźniejszy od głodnego wilka...
Po chwili zadumy Aron energicznym ruchem wstał z tronu i ruszył w kierunku zbrojowni, wyrzucając za siebie puchar z którego wciąż kapały krople niedopitego wina.... Nieszczęśliwym trafem puchar trafił dowódcą straży który tracąc przytomność nadział się na swoją włócznie brudząc podłogę swoją własną krwią.
Pan wioski który tego nie zauważył założył swą skórzaną zbroję, przypiął krótki miecz- jedyny metalowy miecz w wiosce, wziął mały puklerzyk i wyruszył szybkim, jak dla kobolda krokiem w kierunku umocnień żeby przekonać się o sile przeciwnika i możliwościach obrony...
II
Adon doszedł szybkim krokiem do północnej części palisady i zaczął się rozglądać za kimś kto mógłby zdać mu raport. Po dłuższej chwili przyszedł zziajany kapitan i zaczął zdawać raport królowi. Będący kilka kroków Marian nie słyszał taj rozmowy ponieważ kapitan mówił szeptem, lecz zmartwiona twarz ojca, oraz zdenerwowanie kapitana mówiły same za siebie- wrogów jest więcej...
Po chwili Pan wioski podszedł do syna prosząc go aby ten poszedł z nim. Poszukali miejsca w którym nikt ich nie zobaczy, a następnie Ojciec przemówił do Mariana smutnym głosem:
- synu mam dla ciebie złe wieści. Wrogów jest o wiele więcej, więcej nawet niż liczy istnień cała nasza wioska z koboldzicami i koboldziątkami. Głos Adoma ucichł, lecz Marian chciał wiedzieć więcej i czemu ojciec go tu przyprowadził. Nie zdążył go o to zapytać ponieważ odpowiedź przyszła sama z siebie- ojciec ujawnił mu swoje plany. Zaczął jeszcze bardziej smutnym tonem niż wtedy, tak smutnym że Marianowi zdawało się że cały świat ucichł ze smutku...
- synu musisz stąd uciekać- nasza wioska nie przetrwa tej bitwy, a ktoś musi ocaleć- wybrałem ciebie, i kilku innych młodych koboldów którym może się poszczęści. Łącznie będzie was 4. Chciałbym abyście opuścili naszą wioskę już teraz.
Marianowi serce zamarło. Jak to nie przetrwa?? Uciekać dokąd?? Wiele podobnych myśli mu się kołotało w głowie, lecz ojciec chcąc ocalić swojego syna szarpnął go za jego czerwone ubranie, zawołał pozostałych wybrańców i objaśnił im wszytsko. Marian w międzyczasie rozpoznał ich, dwoje- Aren i Daro byli jego przyjaciółmi z piaskownicy, a Moker był starszy od nich o 3 lata i miał przewodniczyć wyprawie. Ojciec dał im najlepsze włócznie i drewniane tarcze jakie miał na składzie, Dał też skórzane zbroje- cenny dar bo niewiele było ich w wiosce i kazał podążać za nim. Szli w ciszy, pograniczami wioski, aby jak najmniej ludzi ich zobaczyło. Doszli do Południowej cz. Palisady, gdzie znajdowała się druga brama. Strażnicy odsunęli drewniane wrota i 4 młodych koboldów wyruszyło w świat uciekając przed wrogami którzy za kilka godzin mieli rozpocząć szturm na spokojną niczym nie wyróżniającą się dla koboldów wioskę...
III
Dochodził wieczór. Marian wciąż nie mógł uwierzyć w to co się stało. Jeszcze rano cieszył się podróżującymi chmurami i marzył o tym jak będzie władca wioski, a teraz- po paru godzinach ucieka przed wrogami i szuka miejsc gdzie może odpocząć i być bezpiecznym. Po 3 godzinach po opuszczeniu miasta młode koboldy- nie wprawione do wędrówek zarządziły postój. Ponieważ byli w lesie- cała ta okolica była gęsto zalesiona, znaleźli mogli odpocząć nie szukając zbytniego ukrycia- po postu rozbili obozowisko za drzewem urządzając się po stronie przeciwnej niż miejsce gdzie leży osada. Rozłożyli się wygodnie, jedząc jagody znalezione w pobliżu. Mieli szczęście, że w wiosce także dużo nie jadali, ponieważ inaczej by umarli z głodu, a kobold nie potrzebuje dużo jeść- wystarczą mu małe porcje, ale jeśli nic nie zje to staje się groźny dla otoczenia.
Poukładali małe kępki z mchu, torfu, oraz liści i zapadli w niespokojny sen. Marian obudził się koło południa. Wokół panowała głucha cisza. kobold dobudził głośno chrapiącą resztę ekipy i zarządził wymarsz. Ta cisza. go niepokoiła. Wyruszyli w dalszą drogę, co 2-3 godziny organizując krótkie postoje. Podróż przebiegała bez przeszkód większych niż kilka zwalonych drzew. Im bardziej oddalali się od wioski tym stawała się coraz intensywniejsza - już nie zalegała głucha cisza. jak rankiem po przebudzeniu. Ptaki zaczęły przyjemnie śpiewać, lecz niestety nastąpiła przez to przykra sytuacja- Daro dostał w ramię dużą kupa jakiegoś ptaka, którego nie udało im się zobaczyć. Na szczęście kilka godzin później dotarli nad strumyk gdzie wyprano ubranie. Tym razem młode koboldy odpoczęły przy szemrzącej wodzie, gdzie znaleźli pełno owoców i kilka dzikich jabłoni które na szczęście zaczęły już powoli wydawać plony, albowiem zaczynało się powoli lato. 2 kolejne dni nie przyniosły nic specjalnego. W czwartym dniu od wyruszenia Wyszli nareszcie z lasu i zobaczyli w oddali wioskę która po wyglądzie przypominała ich rodzinną. Podekscytowane owym i nie znanym im miastem koboldy wyruszyły w kierunku osady, aby móc odpocząć w prawdziwym łożu po wielu dniach wędrówki.
IV
Koboldy ruszyły szybkim krokiem w kierunku osady. Mimo, ze nie wiedziały czy mieszkańcy będą przyjaźnie nastawieni, młode istoty nie zachowywały ani śladu ostrożności. Szli polną dróżka pomiędzy dojrzewającymi w już wczesnoletnim słońcu. W miarę jak zbliżali się do wioski, słońce tonęło w horyzoncie i zapadała ciemność.
W momencie osiągnięcia wioski przez podróżników zapadł już zmrok, lecz oni mimo iz przybycie. Marian, zgłosił się na ochotnika w poszukiwaniu noclegu. Chodził od jednej przykrytej słomą strzechy do innej prosząc o miejsce na nocleg dla 4 koboldów. Niestety każda usłyszana odpowiedź przypominała "spływaj żebraku".
Lecz mimo wszystko młody kobold się nie poddawał, co wkrótce zaowocowało - pewien stary mieszkaniec wioski, wprawdzie nie mógł ich przenocować, lecz wskazał mu miejsce pod koniec wioski które można było uznać za coś będące odpowiednikiem gospody u dużych istot. Tak wiec Marian zebrał swoich kolegów siedzących sobie wygodnie u wyjścia z wioski na tle czarnego nieba pełnego gwiazd. Zmęczeni już podróżnicy szli wolnym krokiem powłócząc nogami i wzbijając niewielkie kupki kurzu w powietrze. W końcu dotarli do większej niż pozostałe chaty. Wisiał nad drzwiami jakiś szyld, lecz z powodu ciemności, lekko oświetlanej światłem księżyca w 3 kwadrze nie byli w stanie go odczytać. Zapukali grzecznie, a gdy po chwili usłyszeli słowo proszę powiedziane przez wyjątkowo rozespany głos. W środku było pełno łóżek rozłożonych wzdłóż ścian, z wyjątkiem miejsca wokół drzwi i czegoś co wyglądało na portiernie. W środku przywitał ich młody kobold w stroju wskazującym na to że gospodarz spał w ubraniu. Poprosili o 4 łóżka i zamierzali się położyć spać gdy nagle usłyszał za sobą głos lekko zdziwiony całą sytuacją mówiący a zapłata??. Koboldy lekko przestraszone z powodu braku pieniędzy, ponieważ w momencie wyruszania nikt z nich nie wziął niczego co mogłoby posłużyć za zapłatę. Zaczęli prosić właściciel aby ten pozwolił im spać za darmo, ze uciekali przed wrogami którzy zaatakowali ich wioskę i nic nie mają. Właściciel w końcu się ugiął pod prośbami młodych wędrowców on także był młody więc jego serce nie było stwardniałe jak wielu dorosłych koboldów w te wiosce- ugiął się i pozwolił im iść już się położyć, a sam wrócił do małego drewnianego stołu który najwyraźniej służył za kasę.
To może zamiast ziemi brałem powietrza ;P ale brałem dużo ognia
Cytat:
To praktycznie jak ja, ale ja bardziej kierowałem się sympatią. No Janek jest fajny, ale Minsc też jest fajny spodobało mi się u niego to, że kocha zwierzęta i zawsze chce czynić dobro !
A boo jest wielkim międzygalaktycznym chomikiem. Ale ja go wywaliłem bo to łowca co się nie kryje w cieniu.
Cytat:
Wiesz ja szczerze mówiąc podrasowałem o 2 punkty kondycji Aeri, bo właśnie za szybko ginęła, a jej klasa : kapłan/mag jest dość fajna! Z Jahierą jest trudny romans, ale warto się potrudzić.
A tam ;P I tak jest słaba
Cytat:
Ja też miałem Kule Sfer, ale miałem także Teatr, a teraz gram złodziejem i będę miał Gildie Złodziei (będę dla mnie kraść ^^ - choć właściwe moim złodziejem wole sam chodzić po mieście i okradać domy oraz ludzi).
hehe i dobrze
Moi mi bodajże eliksiry mi robili potem ;P
nie pamiętam
A jeszcze jedno - robiłeś z siebie totalnego altruiste czy jak?
Ja pomagałem, ale też często dbałem o swoje interesy - bo bez przesady - niech postać będzie choć trochę (sur)realistyczna
Wysłany: 26 Paź 05 07:04 • Temat postu: Kto mi pomoże?
@kuba - to spoko, teraz ci wierze.
Co do przesłania save to i nie było sensu (4 rok, żona, dziecko i w ogóle wszytsko skrzaty wszystkie, itd.) i nie mógłbym bo mam go na GBA ^^
W ekipie kierowałem się i zdolnościami i sympatią - np. nie potrafił bym grać bez Jan Jansena (który się fajnie kłóci z Anomenem, zaś Keldorn go uspokaja ^^) "a moja matka w dziecińskie karmiła mnie żwirem" czy "zupełnie jak wujek xxx gdy upił się winem z rzepy" czy okrzyki bojowe w stylu "za rzepe!"
Ja też z Aerie, ale potem ją zamieniłem na kogoś innego - bo nie mało sensu trzymać 3 postaci o klasie "mag" - wolałem od niej anomena bo trudniej go było zabić (a aerie gonęła prawie przy każdym większym starciu i trzeba było loadować w nieskończoność)
Miałem - dokładnie Kule Sfer - i przeszedłem wsyzstkie w niej misje
Fajnie było, ale żeby przejść ją jak najlepiej spędziłem tam z 40 czy 50 dni z czego 3/4 to było przespanie cały czas - żeby jak coś się nie uda nie przechodzić all od nowa (uczniów trzeba było szkolić)
firkraag?
Zarzuciłęm tyle żywiołaków ile można było, magów troche z tyłu (i dystansowców).
Atakowałem cały czas, wszystkie czary 1 slotu to były magiczne pociski bo nimi było najłatwiej zranić.
I tak biłem do skutku
Bodajże przy 3 próbie wygrałem.
Prosta taktyka ;P
Wysłany: 24 Paź 05 17:13 • Temat postu: Kto mi pomoże?
bo uwierze.
Nie chce ci się dochodzić do pewnego etapu.
Na którym roku byłeś?
Drugim?
Panie FoMt nie wymaga jakichś wielkich wkładów - w 1 dobę byłem w 2 roku (nie grałem cały czas i grałem porządnie).
No i kolejny argument przeciw - nie podałeś na jakim etapie miałeś save, a takie rzeczy się podaje.
PS - czy Gnysek nie może zablokować pisanie z gościa?
bo pisanie z gościa sux
Wrażenia z Baldura...
Jedynke przeszedłem magiem.
Dwójke byłem magiem i końcyzłem podmrok - ale format, save poszedł się kopcić, a ja już nie miałem sił, bo miałem wszystkie misje z twierdzy, wykonanych ponad 80% questów pobocznych które mogłem wykonać (jak nie więcej), i 17 poziom, więc jakoś nie miałem sił od nowa grać - może w końcu jednak to zrobie, ale już wtedy czarownik (zaklinacz).
Mój skład drużyny to był:
Moja drużyna to:
Eerion (Czarodziej)
Cernd (Druid) <- tidus miałeś go źle zapisanego ;P
Anomen (wojownik->kapłan) <- zdał do zakonu
Jan Jansen (Iluzjonista/złodziej)
Keldorn (Paladyn)
Valygar (Łowca)
Drużyna była bardzo dobra ^^
Co do D&D & Baldur's Gate.
Jestem MG od D&D i pare rzecyz które mógłbym tutaj powiedzieć - BG jest oparty na aD&D, nie na obecnej edycji DYD - 3 wersji/ 3,5
Co do papieru - papier wcale nie jest tak potrzebny, ale lepiej go mieć ze sobą - ale mówi się że gra się na żywo ^^
Polecam D&Dka, ale uważam ,że nie powinien w neigo wchodzić początkujący mistrz gry. Dlaczego?
Ten system bez prawidłowej obróbki/ wykupienia 100 dodatków z światami (Faerun/Greyhawk) będzie za trudną rzeczą dla młodego MG - najlepszy D&D jest wtedy gdy się go osobiście obrobi i dopasuje do własnych potrzeb.
Ja obecnie kreuje konwersję D&D którą - gdyby pozmieniać jeszcze pare rzeczy to by się to już nie nazywało D&D tlyko system autorski ;P
A teraz pytanie do Tidusa:
Co ci sprawiło największą trudność w BG2?
Mi jaskinie Ilithidów - męczyłem się z nimi dłużej niż z Irenicusem (pierwsze starcie). Nie przeszedłęm gry bo może było coś trudniejszego, ale ilithidzi byli dla mnie strasznie trudni (tylko by zauraczali)
Wysłany: 18 Paź 05 18:36 • Temat postu: Kto mi pomoże?
Nie - najlepsze by było gdybyś edytował posty.
Sprawa jest prosta - nie ma tka anprawdę łatwej kasy - bo i skarb możesz wziąść parę razy dziennie tylko, a i to jest tak naprawdę cheatem - bo korzystasz z opcji których na emulatorze nie ma ^^
Jak mówiłem - nie ma uczciwego sposobu na zdobycie kasy.
Najłatwiejsze są ziemniaki słodkie w jesień.
Poza tym...
mhm...
Jak widze to tamten temat został skasowany.
TO PO KIEGO ZAKŁADASZ KOLEJNY?